Popomysł na wydawać by sie mogło szalony plan ściągnięcia w góry, w to samo miejsce, na ten sam szlak bliżej nie określonej liczby dzieciaków, narodził sie w mojej głowie dawno temu gdy wraz z córkami, Krzysiem i Sylwią zdobywałem Klimczok. Jakoś z braku czasu, pomysłu jak to zrobić pomysł zapodział sie gdzieś w czeluściach mej czaszki. Wrócił z chwilą poznania Marleny i jej fanpaga "Gory z dzieckiem" na fb, który osobiście bardzo polecam. Od słowa do słowa zaczęło sie wszysko klarować i układać. Powstał plan, by z racji na łatwość szlaku i warunki noclegowe zrobić to w Chatce na Potrójnej. Jak to się mówi maszyna ruszyła i poszedł temat w sieć. FB, fora górskie (Forum Beskidu Małego), portale poświęcone tematyce górskiej (Beskidtrek.pl) spowodowały, że po kilku dniach miałem z wrażenia brodę przy kolanach na wieść, że zarezerwowano wszystkie miejsca na Potrónej. Zostały dwa wyjścia, zamykać zapisy czy rezerwować Chatkę pod Potrójną. Z racji na fakt, że tak jak ja, tak i Marlena lubi wyzwania zapadła decyzja by rezerwować obie chatki. Po kilku tygodniach był juz komplet w obu chatkach, ponad 60 osób.
Kilka dni przed imprezą sprawdzam prognozy, ma walić żabami i do tego ma byc zimno. Pomyślałem no to lipa. Zaplanowane ognisko z pieczeniem kiełbasy na szczycie, wytyczanie i malowanie przez dzieciaki nowego szlaku - zorganizowane i zasponsorowane przez mojego przyjaciela Marka, przejscie z Potrójnej na Gibasy weźmie w łeb. Nie pozostało nic innego, jak zrobić to co wychodzi mi najlepiej , iść na żywioł. Spontanicznie coś sie zorganizuje w chatkach i jakoś sie uda tę armię małych człowieków zabawić.
Piąta rano, 11 maj wstaję , zerkam przez okno z nadzieją ,że jednak prognozy się nie sprawdziły, ale jak na złość niebo szczelnie przykryte gęstymi niczym dym z elektrociepłowni chmurami. Do tego gęsta mżawka i niska jak na maj temperatura.
Podłamany pogodą myslałem, że będę krzyczał do czasu aż do pokoju nie wpadły jak dwa migi F16 dwa małe człowieki z uśmiechem od ucha do ucha. "Tato! Tato! sobota! Impreza dla dzieci w górach ! Gdzie nasze peleryny bo deszcz pada?!"
Pełen optymizmu za sprawą córek wsiadamy do auta, by po drodze zabrać kumpla Kamila (zaoferował się, że będzie robił za szerpę jak będzie trzeba) i resztę ekipy, z którą umówiliśmy, że pojedziemy autami razem. Start został zaplanowany na Przełęczy Kocierskiej gdzie od właścicieli karczmy i ośrodka wypoczynkowego dostaliśmy do dyspozycji darmowy parking. Godzina 8:45, meldujemy się trzema samochodami na parkingu i zastajemy straszny widok - pusty parking. Załamany czekam na cud, z nadzieją, że albo sie ktoś zjawi, albo idę topić smutki w pobliskiej karczmie. Mijają minuty, a tu niczym wystrzelone z procy wyłaniają sie z gestej mgły kolejne samochody. Uradowany tym, że nie będę musiał od samego rana topić smutków zaczynam poznawać kolejne, również jak moje uradowane i uśmiechniete dzieciaki. Mimo gestej mgły, chłodu , prawie żadnej widoczności na góry zjawiają się kolejne auta, z których wysiadają uśmiechnięte twarze. Pakujemy tobołki, szpeje i wszystko co sie da do terenowego krążownika Marka, który zaoferował, że zawiezie wszystko do chatki byśmy mogli swobodnie z dzieciakami iść w góry. Pojawia sie około połowy zadeklarowanych człowieków uczestnictwem w imprezie, co przy fatalnej pogodzie i tak okazuje sie sukcesem.
Z delikatnym poślizgiem ruszamy z Przełęczy Kocierskiej czerwonym szlakiem w stronę Potrójnej. Po drodze zero narzekania na pogodę , zerową widoczność, zabłocony szlak, którym chwilami sie szło jak w śniegu. Słychać tylko śmiechy, rozmowy dzieciaków dosłownie o wszystkim, poznawanie siebie nawzajem. Na szczyt docieramy po około 2h. Chwilę opowiadam gdzie co jest i wszyscy chyba przez wrodzoną grzeczność daja mi wiarę i podziwiają gęste mleko wiszące w powietrzu. Schodzimy do chatki Ani i Rafała. To co zaczęło sie tam dziać to juz istny szał. Dzieciaki wpadają do środka niczym CBA do Amber Gold i zaczynaja penetrować każdy zakamarek, każdy kąt, dosłownie chatka drży w posadach. Rozkładamy sie na chatce i przy kawie, wszędzie goniących i śmiejących sie dzieciakach myslimy co dalej. Postanawiamy poczekać jeszcze na reszte ekipy, która dzwoniła ze bedzie około 14 i razem idziemy do chatki pod Potrójną. Ruszamy dalej czerwonym szlakiem by po około 20min odbić w prawo na szlak żółty prowadzący na dolną chatkę. Po drodze przerwa i penetrowanie przez dzieciaki skały "zbójnickie okno". Prawie wdeptana przez dzieciaki w ziemię skała po okolo 15 min zostaje juz za nami, by po chwili znaleść sie przy chatce pod Potrójną. I zaczyna sie odsłona 2 pod tytułem "wleść wszędzie, dotknąć wszystkiego, być w 2 miejscach na raz". Chatka która od wielu , wielu lat zawsze z otwartymi dla wszystkich drzwiami przyjmowała turystów tak wielkiego oblężenia chyba jeszcze nie miała. Huśtawki, ławki, wszelkie zakamarki opanowały dzieciaki. W tym miejscu narodził sie pomysł by impreza miała swój hymn, którym został juz kultowy utwór z filmu Madagaskar "Wyginam śmiało ciało", a maskotką imprezy został Król Julian:). Tu chciałbym podziękować gospodarzom chatki pod Potrójną za anielską chwilami cierpliwość i wyrozumiałość.
Wracamy na górną chatkę z planem pieczenia kiełbasy z racji na pogodę pod wiatą, a nie jak było w planie na szczycie.
Zabieram dzieciaki na kurs szukania i robienia idealnego patyka na pieczenie kiełbasy i dzieki temu każdy miał swój, zrobiony własnymi, małymi palcami idealny kijaszek. Ku naszemu zaskoczeniu gdy pojawiamy sie niczym husaria ze sterczacymi kijami obok chaty stoi ogromna trampolina. No i się zaczęło: skoki, salta, kopyrtki, zwady między sobą kto teraz. Sytuację ratuje Marlena z wielkim pudłem wyładowanym buteleczkami do robienia baniek mydlanych. Jeszcze tyle baniek Beskidy nie widziały, wszędzie niesione zimnym wiatrem mydlane kule. Ognisko i zapach kiełbasy zaczyna powoli odrywać od zabawy i przyciągać małych turystów pod wiatę. Najedzeni zaczynamy powoli uciekać do chatki przed zapadającym zmrokiem aby tam dalej dzieciaki mogły oddawać sie zabawie i wojowaniu.
Około 23 zrobiło sie cicho i dzieciaki padnięte niczym reprezentacja po meczu z San Marino zasnęły. Dorośli z nie ukrywaną radością, że już nastała chwila relaksu usadowli się na tarasie, gdzie przy małym piwku i małym kieliszeczku można było swobodnie pogadać i pożartować.
Pobudki zaczęły sie już przed 7 rano. Zabawna kolejka do porannej toalety, zgiełk w kuchni, wcinajace śniadanie dzieciaki to poranny obraz chatki. Za oknem delikatny deszcz, ale mimo tego nieśmiale daję temat, że może jednak wybrać by się na Gibasy. Zgłasza się kilku odważnych, więc wyruszamy w delikatnym deszczy na Gibasy, by odwiedzić chatara Staszka i jego chatkę. Idziemy tak jak w sobotę lecz przed dolną chatką odbijamy w prawo by leśnym skrótem dojść do celu. Nieoczekiwanie dzwoni mi tel."Czekajcie! Gonimy was! Idziemy z Wami! Po chwili ukazują sie nam dwie małe dziewczynki z opiekunami . Teraz juz Karola, Zosia ,Filip i kilku dorosłych maszerujemy dzielnie do Stasia. Na wysokości szlabanu przy podejściu skrótem od Kocierza Basi zaczyna padać coraz mocniej, ale nie zrażeni tym mali turyści niczym niesieni mgłą gnają do góry. Na Gibasach Staszek wita nas najlepszą w Beskidach ziołową herbatą i opowieściami o górach których nigdy dosyć. Przed powrotem oprowadzam ekipę po okolicy, pokazując wszystko na co tylko aura pozwałała. Wracamy, ale już innym szlakiem. Idziemy w stronę Kocierza Basi, by tam odbić na chatkowy szlak zwany słoneczkowym. Pada strasznie ale po dzieciakach nie widać ani przez chwilę by miały już dosyć.
Docieramy przemoczeni na chatkę po około 2h ,gdzie już czekała na nas uczta. Ziemniaki z pieczoną kiełbasą:). Suszymy się, pijemy herbatę i niestety powoli zbieramy sie do zejscia w doliny. Startujemy grubo po 15. Kamil niczym wielbłąd z pustynnej karawany został otroczony czym sie tylko dało:). Droga powrotna tym samym szlakiem, którym wychodzilismy okazała się chwilami górskim potokiem a i czasem jeziorami. Przemoczeni docieramy na parking gdzie niestety przychodzi czas na pożegnania z nadzieją na kolejny raz.
Na koniec chciałbym bardzo podziękować Marlenie ,bez której nie udało by mi się samemu tego zorganizować i opanować, Markowi za jego bezinteresowną pomoc przy transporcie plecaków, Joli za podarowanie 100szt ciastek, chatkowym obu chatek za życzliwość i wyrozumiałość, właścicielom ośrodka na Kocierzu za możliwość skorzystania z parkingu, Kamilowi za pomoc przy noszeniu tobołków, rodzicom za wspaniały klimat i atmosferę no i przede wszystkim wszystkim małym człowiekom, że mimo złej aury sprawiły, że i tak Beskid Mały był naprawdę w ten weekend ciepły i promienny.
Kilka zdjec.
https://plus.google.com/photos/11675342 … banner=pwa
Ostatnio edytowany przez ufok83 (2013-05-13 13:18:54)