przedruk artykułu
Jakub Mielnik
Jak Polacy stworzyli Izrael
Właśnie mija 60 lat od utworzenia Izraela. Z dokumentów, do których dotarł "Focus Historia", wynika, że do powstania żydowskiego państwa przyczyniła się Polska. A w zasadzie rząd RP i to kilka miesięcy przed wybuchem II wojny
Lipiec roku 1954 był wyjątkowo gorący w Governador Valadares. Doktor Apoloniusz Zarychta, właściciel nieźle prosperującej firmy handlującej w Belo Horizonte kamieniami szlachetnymi, od kilku tygodni pocił się w brazylijskim mieście, próbując zorganizować wydobycie cennych kruszców. 19 lipca dotarł do niego list, przesłany przez centralę firmy z Belo. Ze stempla i znaczków wynikało, że przesyłkę nadano w Tel Awiwie w Izraelu. - My, Żydzi Polscy w Izraelu, czujemy, że pomoc przez Rząd Polski udzielona naszej sprawie wolnościowej jest perłą w koronie Polski, dowodem, że to, czegośmy się w ławkach szkolnych uczyli o Kościuszce i Mickiewiczu, nie jest frazesem, tylko tradycją - pisał autor listu Benjamin Gepner, którego trudno posądzać o tani sentymentalizm. Gepner spędził całą II wojnę światową w szeregach osławionego Gangu Sterna, wojując z brytyjskimi siłami okupacyjnymi w Palestynie i wycinając w pień arabskie wioski. Polski poszukiwacz ametystów znad Rio Doce, przed wojną związany z neopogańskim i nacjonalistycznym pismem "Zadruga", był jak najbardziej właściwym adresatem listu, pisanego przez byłego żydowskiego terrorystę.
Doktor Zarychta, kiedyś oficer Wojskowej Służby Geograficznej, poznał Abrahama Sterna, gdy jako przedwojenny szef departamentu emigracyjnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej koordynował supertajny plan pomocy Żydom walczącym o powstanie państwa Izrael. Sanacyjna Polska stała się przed wojną centrum werbunkowym i szkoleniowym dla prawicowych syjonistów Władimira Żabotyńskiego, wojujących z Brytyjczykami i Arabami w Palestynie.
Terroryzm jako dyscyplina naukowa
Wiosną 1939 roku beskidzkimi lasami w okolicach Andrychowa raz po raz wstrząsały eksplozje i strzelaniny. W tajnej operacji brało udział 25 młodych mężczyzn, którym zakazano utrzymywania jakichkolwiek kontaktów z okoliczną ludnością. Przez cztery miesiące przybysze pod okiem instruktorów Wojska Polskiego uczyli się technik walki partyzanckiej i sabotażu, szkolili się w organizowaniu ataków terrorystycznych i zamachów bombowych, poznawali też podstawy konspiracji. Jak wspominał po latach jeden z biorących udział w szkoleniu: "Polacy potraktowali kurs terroryzmu jako dyscyplinę naukową, poznaliśmy matematyczne formuły na demolowanie konstrukcji z cementu, żelaza, drewna, cegieł i ziemi".
Czteromiesięczny kurs zakończył się suto zakrapianą imprezą z udziałem dowódcy armii "Karpaty" generała Kazimierza Fabrycego i pułkowników Józefa Smoleńskiego i Tadeusza Pełczyńskiego, którzy reprezentowali słynną Dwójkę, czyli Oddział II Sztabu Generalnego, jak nazywano przedwojenny wywiad wojskowy. Gdy panowie oficerowie już sobie trochę popili, generał Fabrycy zapytał komendanta szkolonej grupy, skąd pochodzą uczestnicy kursu. - Z całego świata, ten np. jest z Chin - odpowiedział dowódca, wskazując na młodego oficera, który urodził się w Harbinie w Mandżurii. - Jakoś mi nie wygląda na Chińczyka - stwierdził generał i obaj się roześmiali, bo uczestnicy kursu rzeczywiście nie mieli nic wspólnego z Chinami. Kurs w Andrychowie przeznaczony był dla oficerów Irgunu, podziemnej armii założonej przez lidera syjonistycznej prawicy Władimira Żabotyńskiego do walki o państwo żydowskie w Palestynie. Tropieni przez Brytyjczyków bojownicy w tajemnicy przedostali się do Polski z Palestyny w małych grupach, samolotami LOT, kursującymi między Hajfą a Warszawą, albo liniowcem Polonia, który łączył Palestynę z rumuńskim portem w Konstancy, a stamtąd pociągiem do Krakowa. Poza nielicznymi wyjątkami wszyscy mówili po polsku.
- Irgun tworzyła palestyńska klasa średnia, w większości polskiego pochodzenia - mówi dr Laurence Weinbaum, historyk z Instytutu Żabotyńskiego w Tel Awiwie, który w książce "Marriage of convenience, New Zionist Organization and Polish Government 1936-1939" przytacza opinię słynnego pisarza Artura Koestlera: "dowództwo Irgunu stanowili młodzi polscy intelektualiści wychowani w rycerskiej tradycji romatycznych zrywów niepodległościowych i rewolucyjnych". To pokrewieństwo poglądów widać było także w Andrychowie.
- Polscy instruktorzy widzieli w nas nowy rodzaj Żydów, naprawdę cieszyli się, że biorą udział w tworzeniu armii żydowskiej - wspominał cytowany przez Weinbauma uczestnik szkolenia Yaakov Meridor
Kurs w Andrychowie to efekt umowy zawartej jeszcze w 1936 r. między Żabotyńskim a władzami polskimi. Zakładała ona pomoc polskiej armii w szkoleniu bojowników żydowskich, walczących o państwo Izrael w Palestynie. Etap wstępny stanowiły paramilitarne obozy dla młodzieży syjonistycznej, organizowane pod patronatem Ministerstwa Spraw Wojskowych latem 1936 i 1937 r. Pierwsza grupa ok. 40 żołnierzy Irgunu pojawiła się w Polsce latem 1938 r., prowadząc regularne szkolenia wojskowe w Zofiówce na Wołyniu i w Podębinie pod Łodzią. Kurs w Andrychowie miał być kulminacją współpracy. Szkolenie kadrowej grupy ekspertów, którzy potem podzielili się zdobytą wiedzą z setkami żydowskich żołnierzy w Palestynie, nadzorował sam Abraham Stern, urodzony w Suwałkach komendant Irgunu.
"Jego szczupła postać mówiła o skupionej energii, jak w sprężynie, a przelatujące błyski oczu, gdy mówił o walkach, miały