Obiecana relacja została... sklecona. Kto chętny do czytania i oglądania to zapraszam
27.06.2016 - dzień I
5.40- Bielsko-Biała,dworzec kolejowy. Wyruszamy w naszą podróż na Islandię z fasonem Pendolino do Gdańska odjeżdża o czasie, a podróż przebiega w atmosferze radosnej ekscytacji wyjazdowej. Bagażu nawet nie pilnujemy, kto by zwinął bety ważące po ..32kg ? Na całej trasie pociąg złapał 45min. opóźnienie, ale i tak niczym poza samolotem, nie dotarlibyśmy z Bielska do Gdańska poniżej 7h. Aż na drugi koniec Polski, bo stąd mieliśmy kupione, niedrogie bilety WizzAir do Keflaviku.
Wylot mamy ok.18.00, wiec trochę pokręciliśmy się po mieście zjadając pyszny wegetariański obiad. Lądujemy na Islandii po 3,5h lotu w pięknej słonecznej pogodzie. Jest godzina 21 z groszem a słońce nadal wysoko.
Biorąc pod uwagę,że wschód słońca jest ok. godziny 3.00 , a zachód o 24.00 to Islandia jest idealnym krajem do zwiedzania. Można to robić całą dobę, bo jest tu non-stop jasno
W wypożyczalni okazuje się, że naszego opłaconego 5 miesięcy temu auta nie ma Dlatego wybraliśmy i zarezerwowaliśmy kombi, bo jesteśmy w 5 osób i mamy 3 duże pakunki i 5 małych plecaków...
Po negocjacjach i naszym kręceniu nosem na różne samochodowe oferty, pani przyprowadza nowiuteńkiego Nissana Qashqai'a. Ten wybór nas satysfakcjonuje, a wręcz uszczęśliwia. Po wymontowaniu paru półek i rolety w bagażniku, auto nadaje się do jazdy. Ten model ma napęd 4x4. Hurra! Będziemy mogli wjechać na drogi typu F. To się nazywa upgrade
Jakoś, z wielkim trudem, udaje nam się wszystko zapakować. Dopiero w okolicach 3-go dnia, pakowanie bagażnika i układanie się w aucie idzie nam naprawdę nieźle
Po 5 min. jazdy już wiemy, że jest tu nienaturalnie pięknie, że trzeba się przygotować na mocne doznania... ,że widoki zapierają dech w piersiach i zacznie nam brakować słów, aby właściwie określić otaczające nas zewsząd piękno przyrody.
Pierwszą rzeczą jaką wizytujemy jest most łączący płyty kontynentalne- euroazjatycką z północnoamerykańską. Jest późno, po całym dniu w drodze , pobudce o 4 rano, jesteśmy wypompowani i szukamy miejsca na rozbicie namiotów. Pole geotermalne ?
Czemu nie! Wprawdzie wszystko syczy, bulgocze, pachnie siarką i jest gorące, ale zakładamy ,że dzisiaj nie wybuchnie. Spacerujemy po okolicy, pożeramy widoki i kolację. Następnie rozkładamy namioty i kładziemy się spać. Aha! wypadałoby przedstawić ekipę... Od tyłu(od lewej) - Marek, Kazik, Ola, Sławek i ja.
28.06.2016 - dzień II
Wstajemy wyspani, ale głodni. Niestety nie mamy na czym zagotować wody.W samolotach nie wolno przewozić takich sprzętów jak butle z gazem. Pierwszą rzeczą jaką robimy, to wizyta na stacji paliw N1 i zakup nakręcanych kartuszy .Tu pierwszy raz poznajemy islandzką gościnność. Zostajemy poczęstowani kawą i ciastkami. Nie wiem czy wszyscy tak mają, ale my jesteśmy nader sympatyczną brygadą, więc może to dlatego Ruszamy na śniadanie. Znalezienie stolika z ławkami i zjedzenie posiłku nie zajmuje nam dużo czasu
Szerokim łukiem omijamy komercyjną atrakcję wyspy - Blue Lagoon i udajemy się w stronę tzw. Golden Cirkle. Najpierw wizytacja wybrzeża (piękne skaliste z czarnymi plażami) i ruszamy dalej.
Po drodze mijamy przepiękne pole geotermalne i świetne jezioro.
Pingvellir, miejsce gdzie zbierał się średniowieczny parlament. Fajnie widać "pęknięcie" między płytami kontynentalnymi. Wodospad, rzeka z rozlewiskiem tworzy urocze miejsce. Dużo tu tras turystycznych , ale też i sporo ludzi.
Przy dobrej pogodzie można by tu spędzić więcej czasu, ale wieje i jest chłodno.Tak się nam przynajmniej wydaje.Jeszcze nie wiemy,że trafiliśmy na najcieplejsze islandzkie lato od dekady. Stamtąd jedziemy w rejon Geysir, gdzie ziemia wyrzuca w powietrze słupy gorącej wody. Strokkur- gejzer strzelający w niebo co ok.10 min, na wysokość 30-35m robi na nas wrażenie... i na dziesiątkach innych turystów też...
Główne atrakcje w Golden Cirkle są niestety mocno obłożone ludźmi Niektóre biura podróży ograniczają pobyt na tej pięknej wyspie tylko do tego rejonu+ Reykjavík.
Ogromne wrażenie robi na nas najsłynniejszy islandzki wodospad - Gullfoss. Dwa progi : 11 i 21 m , z których woda spada z impetem i płynie dalej 2km wąwozem szerokim na 70m. Pogoda jest...islandzka, ale łazimy po okolicy. Wzdłuż wodospadu są poprowadzone ścieżki i można go oglądać z różnych stron.
Po obejrzeniu tego cuda, zmarznięciu i zmoknięciu ( woda spada i pyli jak diabli) ruszamy drogą F-35 w stronę Kjólur. Interior jest dziki ,piękny i prawie bezludny. Kilkanaście kilometrów po przekroczeniu szlabanu zakazującego jazdę samochodom bez napędu na cztery koła, znajdujemy duży schron turystyczny. Nasze lokum jest świetne, czyste i co najważniejsze suche. W środku są prycze na ok. 20 osób. Żeby było cieplej rozkładamy w środku namioty. Świętujemy zakończenie dnia w pięknych okolicznościach przyrody jedzeniem , piciem i wesołymi rozmowami Chłopaki mają ze sobą "czarną walizkę", która jest w rzeczywistości granatowa. To ich przenośna spiżarnia Tutaj jedzenie jest tak bardzo drogie, że warto było je przywieźć ze sobą. Walizka mogłaby zostać bohaterem wielu historii i i dużo by opowiadać co zawierała Mówiąc krótko - wszystko! Wszystko, a nawet więcej co potrzebuje do wykwintnego żywienia 3 facetów. A jeszcze i nas podkarmiali i to nie chlebem ze smalcem. Szynka,sery,jaja gotowane, avocado, pomidory w różnych postaciach czy zioła z różnych zakątków świata... Takie specjały mieściła czarna waliza. I chyba nie miała dna
29.06.2016 - dzień III
Budzimy się po pięknie przespanej nocy, pomimo ulewy na zewnątrz. Już jest lepiej, nie pada, przeciera się.;) Kibelek jest na zewnątrz nieopodal zimnej i mętnej rzeki lodowcowej, w której dokonujemy porannej toalety. Na ściano-suficie zostawiamy naklejkę Klubu Kulinarnego Podróżnika i coś jeszcze... Mieliśmy flagę biało-czerwoną, taką do zamocowania na szybie samochodu, ale przez pomyłkę została w schronie I szlag wziął patriotyzm
Ruszamy żwawo przez interior w kierunku Blónduós, żeby na drodze nr 1 odbić w prawo na Akureyri. To kawał drogi. I nie asfaltowej tylko szutrowej. Pogoda nam dopisuje. Świeci słońce, jest pięknie. Na takiej nawierzchni jest fajna "zabawa" tym bardziej, że ruch drogowy jest...żaden Krajobrazy powalają! Jedziemy między dwoma lodowcami, których czoła zdają się spływać na coś w rodzaju kamienistej pustyni. Jeden z nich nazywa się Langjókull (długi lodowiec), drugi Hofsjókull (wysoki lodowiec).
Co kawałek rwące potoki i wodospady, ogromne łąki porośnięte wełniankami i ta przestrzeń...Kierowcy, rzadko spotykanych samochodów, pozdrawiają się serdecznie.
Na takim bezludziu człowiek czuje się malutki i bezbronny. Ta nasza wyprawa to taki typowy "film drogi". Walimy kilometry, świetnie się przy tym bawiąc, a krajobraz zmienia się jak w kalejdoskopie. Lubię ten rodzaj podróży, bo dużo się dzieje.
Po drodze zaliczamy kąpiel w przepięknych naturalnych basenach Hveravellir w "dolinie gorących źródeł". Okolica jest geotermalna - wszystko dymi i bulgocze. Do "naszego basenu", rurą jest wlewana lodowata woda, żeby się nie poparzyć! Jest przepięknie dla duszy i ciała No i to nasza pierwsza kąpiel od 3 dni. Należało się nam To podobno najlepsze miejsce do kąpieli na Kjólur.
Ludzi trochę jest, większość spaceruje, nieliczni decydują się na kąpiel. Dziwne, bo miejsce jest do tego przygotowane i aż się prosi żeby wejść do wody. Sama woda pachnie trochę jajecznie i jest tłusta w dotyku. Łańcuszek Marka cudownie zmienił kolor ze srebrnego na bliżej nie określony... Pewnie miał podróbę Dojazd tutaj tylko autem 4x4. Zdarzają się też duże autokary na terenowym zawieszeniu. Tak tutaj podróżują zorganizowane grupy.
Coś o aucie... Marna z niego terenówka , ale daje radę.
Jest nam trochę ciasno. Ja z przodu, za kierownicą mam dobrze do jazdy, Kazik z boku też spoko - coś ma tylko pod nogami. Ola z chłopakami mają lekki ścisk. Nic nie narzekają, bo rekompensat jest wiele, ale nie ma im czego zazdrościć Z pakowaniem doszliśmy już do jako takiej wprawy. Robimy to szybko i sprawnie. Posiłek w plenerze, który wiąże się z rozpakowaniem całego bagażnika to pikuś! Po wielu różnych, wybieramy wspólnie tę jedyną...płytę wyjazdu. Wiązanka mojej produkcji z najlepszymi utworami Dire Straits, będzie już do końca wyjazdu, słuchana na okrągło I na zawsze będzie się nam kojarzyć z Islandią. Śpiewamy i jedziemy dalej...do Akureyri.
Fiord wita nas deszczem i wiatrem. Kiepska pogoda na zwiedzanie miasta.Kręcimy się trochę po mieście, zaglądamy do IT. Nie czekamy na poprawę, choć na Islandii może ona nastąpić na przykład za ok...5 min. W planach mamy Goóafoss. Szeroki na 30 i wysoki na 12m wodospad, jest nie tylko piękny, ale i ważny historycznie. To tu, po przyjęciu chrześcijaństwa, przewodniczący parlamentu, wrzucił posągi pogańskich bóstw. Stąd nazwa "wodospad bogów". Pada deszcz i jest chłodno. Przydaje się parasol. Szczególnie przy robieniu zdjęć. Podchodzimy dosyć blisko, ale śliska skała nie jest bezpieczna...Po krótkim spacerze udajemy się w dalszą drogę.
Na naszej trasie wyłania się jezioro Myvatn. Piękne, z całą masą małych wysepek. Z krystalicznie czystą wodą mającą w najgłębszym miejscu 4,5m. Jest późno, ale jasno wiec postanawiamy zobaczyć jeszcze Dimmuborgir. Skalne miasto pozostałe po jeziorze lawy sprzed 2tys.lat. Wikingowie wierzyli, że mieszkają tu elfy i trolle. Zza chmur wychodzi słońce i pięknie oświetla skały. Bajkowo. Poza tym jest zimno i mamy spory kłopot z rozbiciem namiotów. Jesteśmy w PN i wszędzie są tablice informujące o zakazie biwakowania. Około 23.30 trafiamy przypadkiem na całkiem duże pole namiotowe, leżące przy głównej drodze. Turystów mało i o tej godzinie nie ma już nikogo z obsługi ...
30.06.2016 - dzień IV
Śpimy jak zwykle szybko i intensywnie Wstajemy i wyruszamy ok. 7.00. O tej godzinie jeszcze nie ma nikogo z obsługi ... Jedziemy ponownie nad jezioro, by zobaczyć go w porannym słońcu. Jest piękne i fajnie byłoby tu popływać kajakami. Ale nie mamy sprzętu pływającego, wiec ruszamy dalej.
Przed nami, albo właściwie nad nami Hverfjall (425m n.p.m., a ok.200m nad poziomem Myvatn). Wychodzimy na koronę i robimy sobie tam mały spacer. Wulkan ma ponad kilometr szerokości. W dole (140m) kaldera, zasypana popiołem, zadziwia nas swoją wielkością. Wieje, że głowy chce pourywać Szybko schodzimy i po krótkiej przejażdżce trafiamy do gorących źródeł w... jaskini. Grjótagja. Miejsce odlotowe, ale niestety nie można się tu kąpać Pomnik natury. Trudno, nie to nie. Posuwając się nadal "1" wjeżdżamy na Bjarnarflag - duże pole geotermalne.
Następnym cudem natury na naszej trasie jest Hverarónd. Pole termalne pełne dymiących kopczyków i bulgocących błotnych oczek. W okolicy unosi się mocny siarkowy smrodek. Nad wszystkim góruje zbocze Namafiall z pokładami niewydobytej przed wiekami siarki. Ponieważ turyści się często dotkliwie parzyli, zbudowano drewniane kładki i pomosty, po których można się bezpiecznie przemieszczać. Duża dawka kolorów dla oka Przepiękne miejsce, choć z racji bliskości drogi nr1, mocno oblegane. Wjeżdżamy w rejon Krafla. Nazwa pochodzi od wulkanu, dziś uznawanego za wygasły. W latach 70 XX w. wybudowano tu elektrownię, wykorzystującą drzemiącą pod ziemią energię. Odwiedzamy ciekawą salę multimedialną. Dokładnie tu przedstawiono procesy erupcji wulkanów i metodę zamiany ciepła z ziemi na prąd elektryczny. Do tego jeszcze islandzka gościnność - kawa, herbata, mleko. I ciepła czyściutka toaleta Kawałek za elektrownią leży Viti, co oznacza "piekło". Wchodzimy na koronę malowniczego, częściowo wypełnionego wodą krateru. Jest tu kilka tras trekkingowych.
Po rozgrzewającej wizycie na "gorącej ziemi" czeka nas ochłodzenie...Takie z reguły następuje w pobliżu wielkich wodospadów. A właśnie jesteśmy nad najpotężniejszym wodospadem w Europie. Dettifoss ma szerokość 100m, a woda z lodowca Vatnajókull spada tu z wysokości 45m. Piorunujące wrażenie. Na widok ilości i szybkości wody otwierają się nam buzie. Trasa widokowa jest poprowadzona tak, że można oglądać to cudo z różnych stron. Jest oczywiście zimno i mokro.
Kilometr w górę rzeki jest kolejny wodospad. Selfoss jest dużo mniejszy, ma tylko 10m wysokości, ale dość oryginalny. Woda spada z progu, nie zwyczajowo usytuowanego w poprzek , ale wzdłuż rzeki. To pierwszy taki wodospad jaki widziałem :)Idzie się sporym klifem, a dołem płynie rzeka.
Pogoda się wyraźnie popsuła. Wieje, leje i zimno jak diabli, a trzeba jechać dalej. Przy drodze dostrzegamy sporych rozmiarów drewniany wigwam. Opodal jest motel czy temu podobny przybytek. Postanawiamy się zapytać czy możemy skorzystać ze schronienia i coś zjeść pod dachem. Oczywiście wigwam jest do naszej dyspozycji, tylko prośba żebyśmy nie palili ogniska, bo drewno jest przygotowane na wieczór... A jak po jedzeniu będziemy mieli ochotę na relaks, to pani zaprasza do jakuzi usytuowanego za budynkiem motelu. Oczywiście nieodpłatnie...takie rzeczy w Polsce się nie dzieją! Wymoczeni i wymyci w solidnym węźle sanitarnym, pomykamy radośnie, pomimo fatalnej pogody, na wschód. Dzisiaj mecz Polska- Portugalia, a chłopaki są wielkimi kibicami i chcą zorganizować na 21.00 jakiś telewizor. Postanawiamy zatrzymać się w Egilsstadir i na stacji benzynowej obejrzeć mecz. Po nerwowym poszukiwaniu stacji, siedzimy przed telewizorem. Ale obsługa nie potrafi zmienić kanału na ten właściwy! Nerwowo poszukujemy innej stacji z meczem w telewizorze. Znajdujemy i razem z nami kibicuje chłopak, który się do nas dosiadł. Ted (33l.) mieszka w Australii, większość życia spędził w Ameryce, a urodził się w ...Polsce. Pięknie mówi po polsku i jedzie na urodziny do babci do Ciechocinka Spotkanie pierwsza klasa. Mecz się skończył. Dostaliśmy baty, na dodatek leje i jest paskudnie, a namioty gdzieś trzeba rozłożyć... Okolica jest nieprzyjazna. Nic płaskiego i suchego. Jedziemy przez góry na wschód. Tu leży śnieg! Potoki chcą wyskoczyć z koryt...Robi się mało sympatycznie Przy drodze jest coś w rodzaju bazy dla robotników drogowych. Wszystko pozamykane na cztery spusty. Otwarty jest tylko...kontener Chłopaki liczą na piękną suchą polankę, więc jedziemy dalej, ale ja nie mam złudzeń. Po 30min. wracamy do blaszanego hotelu. Rozbijamy w środku namiot, bo jest okropnie zimno. Jemy i pijemy. Na frasunek dobry trunek Kładziemy się spać w przyzwoitych warunkach, a nie w deszczu i chłodzie. Niby błaha rzecz, a cieszy
1.07.2016 - dzień V
Słońce nie wyszło, śnieg nie stopniał Nic się w pogodzie nie zmieniło. Jest paskudna! Po sytym śniadanku opuszczamy nasz kontener i drogą nr1 , miejscami szutrową, jedziemy na Hófn. Leje, wieje, błoto obryzguje przednią szybę. Stajemy w miejscu z widokiem na piękny i duży wodospad. Aura nie sprzyja kontemplacji. Wiatr jest tak silny, że o mało co nie wywraca Oli. W Djupivogur oglądamy Langabud - jeden z najstarszych domów na Islandii ( XVIIIw.)
Budynek zachował oryginalny wystrój i znajduje się w nim muzeum, punkt IT i kawiarnia. Smakołyki nas kusiły, ale niestety ceny szybko ostudziły nasze apetyty. Nie żeby się sknerzyć, ale kawałek tortu czekoladowego z żurawiną za ...60zł to chyba przesada Nie cały tort- 1 kawałek! Jak już jesteśmy przy jedzeniu, to warto wspomnieć o innym islandzkim smakołyku, jakim jest skyr. Produkowany z odtłuszczonego mleka, bogaty w białka i witaminy, a zarazem ubogi w kalorie. Spożywa się go na wiele sposobów. Coś w rodzaju naszego jogurtu- w różnych smakach. Dobrze smakuje i pachnie. Nie można tego powiedzieć o hakarlu - gnijącym mięsie rekina, które przed spożyciem zakopuje się na pół roku w ziemi. Smakuje, podobno nieco lepiej niż pachnie. W sklepie, obok półki na której leżał hakarl w opakowaniu!, cuchnęło jak diabli. To dorzućmy jeszcze coś do picia Miejscowym specjałem jest maltextrakt - bezalkoholowe piwo słodowe.
No to do Höfn. Tu wpadamy do muzeum trudu rybackiego, urządzonego w najstarszym budynku w mieście. Nie ma nikogo z obsługi, a eksponaty, nawet te bardzo stare, leżą niczym nie zabezpieczone. Wszystko można dotknąć czy wziąć do ręki. U nas wszystko to, zaraz znalazłoby się na jednym z portali aukcyjnych Pogoda nie rozpieszcza, ale robi się coraz jaśniej i przestaje padać. Wyjeżdżamy z Höfn na zachód. Po drodze oglądamy ciekawie położony cmentarz, z którym związana jest jeszcze inna historia. Po prawej stronie od pewnego czasu, mamy przez cały czas rozciągnięte, wielkie cielsko lodowca Vatnajökull.
Jest ogromny, trzeci co do wielkości lodowiec świata. Kusi nas swoimi jęzorami, spływającymi co jakiś czas w stronę drogi. Dajemy się namówić i skręcamy w stronę jęzora. Szutrową drogą dojeżdżamy możliwie daleko, potem na nogach, dochodzimy do jeziorka utworzonego przed lodowcem. Samo czoło lodowca jest brudne, umorusane gliną i kamieniami. Okolica i ogrom lodu robią duże wrażenie. Świetne są te nasze spacery.
Po dużej ilości zamrożonej wody, odmiana - gorące źródło. Tak gorące, że nie wiemy jak do niego wejść Wygrzani i wymoczeni rozglądamy się za miejscem pod namiot. Okolica jest mocno kamienista i pofałdowana. A była ostatnio zielona trawka i płaski teren. Ale na ...cmentarzu. Wracamy, oglądamy i ...rozbijamy namioty tuż przy bramie cmentarza. Kolacja, kieliszeczek na dobry sen i dobranoc.
Ostatnio edytowany przez TNT'omek (2017-01-03 21:58:38)