jolanta napisał/a:To ja tez stoję w kolejce
do wypożyczenia 
O.K. Jolu. Szkoda, że dopiero teraz to przeczytałem, ale może jeszcze będzie okazja w tym roku? 
Wracam do książek i niestety chciałbym napisać kilka zdań o książce mojego ulubionego autora - Joe Simpsona. Tym razem jest to jego pierwsza powieść pt. Dźwięk grawitacji (tyt. oryg. The Sound of Gravity), wyd. Stapis, Katowice 2012:

o której wydawca pisze, że jest to "całkowicie fikcyjna historia o... MIŁOŚCI". Książkę kupiłem z wypiekami na twarzy, że mogę przeczytać coś nowego, co wyszło spod pióra mojego ulubionego autora, ale niestety, czym bardziej zagłębiałem się w tę powieść, tym niestety mocniej rosło we mnie... znudzenie, a miejscami niestety nawet irytacja i zniesmaczenie. Powieść jest kilkuwątkowa, ale toczy się w jednym miejscu, którego nazwa nie jest bliżej określona, a jedynie z pewnych ogólnych uwag o ludziach tam żyjących i ich obyczajach można wywnioskować, że chodzi o jakiś rejon Alp. Moje znudzenie wynika ze sposobu narracji, gdyż fabuła tej powieści jest pełna rozwlekłych dłużyzn i opisów stanu uczuciowego głównego bohatera, który cierpi po stracie ukochanej partnerki wypraw górskich. Natomiast irytacja, a nawet zniesmaczenie pojawiło się już w pierwszym rozdziale, gdyż niestety na pewno redakcja, a może też tłumaczenie (znalazłem ze dwa nielogiczne zdania) mocno tutaj szwankują. Nie będę się rozpisywał szczegółowo jakie błędy redakcyjne znalazłem (w razie potrzeby służę egzemplarzem powieści ze zaznaczonymi błędami), ale mogę tylko tyle napisać, że jest ich całkiem sporo, a niektóre z nich są tak ewidentne, że w zasadzie aż dziwię się, że nie zostały wyłapane przez obecny w każdym edytorze tekstu, tudzież programie do składu komputerowego moduł sprawdzania pisowni (np. brak spacji między wyrazami). Zniesmaczenie zaś wynika z opisu... zwłok. Tak właśnie - zwłok. Otóż w powieści mamy aż dwa ludzkie ciała - ukochanej głównego bohatera, która zostaje znaleziona na lodowcu u podnóża góry oraz innego starszego wspinacza, który również ginie w wypadku na tej samej górze, a po jego zwłoki jest organizowana wyprawa poszukiwawcza. Zwłoki te są szczegółowo i bardzo naturalistycznie opisywane, co moim zdaniem brzydko wplata się w ogólny liryczno-sentymentalny nastrój powieści i aż prosi się o pytanie do autora czy nie mógł nam oszczędzić tylu anatomicznych szczegółów (zbierane kosteczki, gnijące i cuchnące resztki) i czy mają one jakiś sens w jej ogólnym przesłaniu?
A teraz krótko, acz cierpko, dla tych, których zmęczyła ta przydługawa recenzja - książka jest niestety moim zdaniem dość sentymentalnym romansidłem o sposobie narracji i egzaltacji zbliżonej do sławetnej "Samotności w sieci" (kto czytał ten zapewne wie, co mam na myśli).
Smutna to konstatacja, że nie jestem odosobniony w tym spojrzeniu:
http://zbigniewpiotrowicz.eu/blog/index … #more-3049
I cytat z jednej strony (niestety miałem to samo odczucie, choć udało mi się ją "wymęczyć"):
I loved all of Joe Simpson's climbing books...but I couldn't finish this one. Sorry.
I to tyle w tym temacie.
P.S. Jest ktoś chętny do przeczytania powieści Joe Simpsona? 