Odp: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Niesamowicie piękna wiosenna zieleń i te widoczki Świetna wycieczka . Jakie od linijki i "na kupie" budowane te domki w Podbielu
Nie jesteś zalogowany. Proszę się zalogować lub zarejestrować.
Strony Poprzednia 1 … 31 32 33 34 35 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Niesamowicie piękna wiosenna zieleń i te widoczki Świetna wycieczka . Jakie od linijki i "na kupie" budowane te domki w Podbielu
Lekko zaległa relacja z ostatniego weekendu. Ukochana mnie opuściła. Stwierdziłem, że jest okazja do spontanicznego dwudniowego wyjazdu. Niestety plany chciała pokrzyżować pogoda. W sobotę miał przechodzić front z dużą ilością opadów. Z tego powodu uznałem, że nie będę się wygłupiał ze spaniem na dziko, tylko skorzystam z dobrodziejstw cywilizacji.
Pojechałem do Wisły i zacząłem od zdobycia Stożka. Pogoda jak zwykle oszukała, miało być pełne zachmurzenie, były przebłyski słońca.
Efekty niedawnych przymrozków.
Chodzę trochę na dziko, żeby było atrakcyjniej.
Skałki na Krykawicy.
Tobi ma okazję się wykazać przeciskając się przez okno.
Widok ze Stożka na czeską stronę - nieznane dla mnie tereny. Jutro mam zamiar się tam zapuścić.
Pogoda się psuje, na horyzoncie czarne chmury. Jednak o dziwo zapowiadane załamanie miało bardzo łagodny przebieg. A pod Cieślarówką pokaz rolnictwa tradycyjnego
Trafiłem na jakąś grupę z gitarami i śpiewaniem, więc planu, żeby wyruszyć o wschodzie nie udało się zrealizować, ale nie żałuję Poranek w górach - cudna sprawa
Na niedzielę pogoda żyleta. Objadłem się na śniadanie i ruszam w drogę. Zieleń zabija
Najpierw Soszów, a potem Czechy i bezszlakowy grzbiet. Po lewej Mionší gdzie idę, po prawej Czantoria.
Mionší to już dzikość. Wyjście jeszcze jako tako, ale zejście na drugą stronę - piękne chaszczowanie.
Z ulgą przywitałem dno doliny na przedmieściach Nydka.
A potem bezszlakowo w górę, ale już fajną drogą.
Ciekawa górka - Polední. Jest tu jakiś pomnik i dziwne budowle.
Jest też kopczyk z pomalowanymi kamieniami.
Trochę widoków. Ostrý vrch i obie Czantorie.
Wciąż w górę. Słońce operuje intensywnie, ale podmuchy wiatru bardzo rześkie. Fajna pogoda do intensywnego chodzenia.
Beskid Śląsko-Morawski. Po lewej Ostrý - byłem tam niedawno. Popularna nazwa szczytu jak widać.
Loučka - czyli Łączka. Jak widać nazwa pasuje do tego co jest w rzeczywistości.
Jest krzyż. W tle Javorový.
Uczta na Filipce. Utopenec przypomniał stare czasy
Pora na dalszą wędrówkę.
Ale pięknie się ktoś wkomponował.
Idę szlakiem czerwonym. Najbardziej zielona zieleń jaką można sobie wyobrazić. Ważna jest też pozycja słońca, które jest coraz niżej.
Przerzucam się na niebieski, żeby wrócić do Polski. Ostatnie podejście. Zmęczenie już duże.
W dół dalej niebieskim - jest najkrótszy, a chcę zdążyć przed końcem dnia.
Sielskie widoczki na koniec
Taka to była nietypowa wycieczka
Ucieczka wczorajsza z okazji końca okresu super pogody
Padło na Góry Świętokrzyskie. Jedziemy do Chęcin, parkujemy przy kościele i od nieoczywistej strony atakujemy zamek licząc, że obrońcy będą zaskoczeni.
Pilnują go doskonale wyszkolone panie kasjerki, które zgodnie twierdzą, że z psem nie można, bo zamek jest obiektem turystycznym. Kiedyś go już zwiedzaliśmy, więc teraz odpuszczamy. Zamek jest stratny 44 zł, innych zwiedzających nie widać, niech se panie siedzą zadowolone z siebie, ze odparły atak
Idziemy na cmentarz żydowski - bezpłatny, nastrojowy.
Tobi wygląda na ucieszonego, czyżby był antysemitą?
Kolejnym celem jest rezerwat Rzepka.
Wygląda, że to stare kamieniołomy.
W pobliżu tajemnicze obiekty z trawą na dachu. To Europejskie Centrum Edukacji Ekologicznej. Fajnie ktoś na nim musiał zarobić
Podziwiamy też rezerwat od dołu - naprawdę bardzo ładne skały. Kolorowe.
Idziemy do kolejnego rezerwatu - Góra Zelejowa.
Tutaj to dopiero są skały - wg tablicy różowy marmur. Ta skała nie jest pionowa, ona jest nawet przewieszona. Aż strach podchodzić.
A po przeciwnej stronie takie coś. Od razu mam pomysł zdobywać.
Na zdobywanie wysyłam Tobiego, ale jest za cienki. Mimo chęci, mimo tego, że atakował z rozpędu, dochodził najwyżej tutaj. Natomiast od góry potrafił zejść tym żlebem, w zasadzie spaść, ześlizgnąć się w sposób częściowo kontrolowany. Zrobił to 2x, wiec o ile za pierwszym był to "wypadek", to za drugim wiedział już co go czeka.
Chciałem pokazać Tobiemu jak się to robi. Bez plecaka i aparatu zaatakowałem wykorzystując dobre chwyty po klinach. W połowie chwyty się skończyły. Utknąłem.
A tak to wygląda z góry. Żlebik jest dokładnie pośrodku.
Zwiedzamy dalej Zelejową.
Są widoki.
Są przepaście.
Fantastyczne miejsce! Hit wycieczki
Czerwoną drogą idziemy do kolejnej atrakcji - jaskinia Piekło.
Jest sucho. Młode zboże usycha na polu. W połowie maja, niesamowite i straszne. Co prawda jest to taki stok wyeksponowany do słońca, ale jednak coś jest nie tak w tej pogodzie.
Whodzimy w las.
Oto i jaskinia Piekło.
W środku drewniany mostek. Kiedyś go tu nie było.
Za mostkiem komnata i wąski, niski korytarz, do drugiego wyjścia. Posyłamy Tobiego przodem.
A potem idziemy za nim. Trzeba się czołgać, ledwie się mieszczę. Na ścianach jakieś komary giganty. Najlepsze jest to, ze za nami idą ludzie. Jakieś małżeństwo z energicznym chłopczykiem. Pytali, czy tam się idzie, to odpowiedziałem, że tak, jak najbardziej. Synek Ignacy dołączył pełen zapału, jego mama ruszyła za nim go ratować, a ojciec rodziny sceptycznie się wycofał.
Dochodzimy do wyjścia. Jest radość. Ignaś jest tuż za nami. Jego mama walczy z komarami gigantami i wydaje jakieś straszne okrzyki.
Okazało się, ze radość z wyjścia jest przedwczesna. Wychodzi się kominem. Tobiego podsadziłem i dalej sobie poradził, sam też dałem radę. Ukochana zastosowała dobrą technikę oporowania plecami, ale nie zmieniła jej w odpowiednim momencie i tam gdzie się komin rozszerzył utknęła i zaczęła wzywać pomocy. Szkoda, bo nie mogłem zrobić lepszych zdjęć. Musiałem ją iść ratować. Ojciec Ignasia obserwując z góry doradzał swojej rodzinie odwrót i nie kwapił się do akcji ratunkowej. Jego żona powiedziała, że korytarzem nie wraca za żadne skarby. Tobi szczekał. Musiałem wspiąć się na wyżyny umiejętności społecznych i opanować sytuację. Najpierw Tobiemu kazałem iść dookoła z powrotem do jaskini kupując nam kilkanaście sekund ciszy. Następnie zszedłem do Ukochanej i ją uratowałem. Następnie wyciągnąłem Ignasia za rękę w górę. Na koniec psychicznie wspierałem jego mamę, która całkiem sprawnie wyszła o własnych siłach.
A wszystko to obserwował drewniany diabeł - wszak przeszliśmy całe Piekło.
Następnie poszliśmy dalej szlakiem niebieskim przez las. Na pagórki Ogrąglica i Miejska.
Tu już atrakcji nie było, poza spotkaniem leśnych zwierzy.
Czerwonym szlakiem wróciliśmy na Zelejową. Od drugiej strony również jest bardzo skalista.
Widok na trasę S7, którą wygodnie i całkiem szybko tu dojechaliśmy. Za to praktycznie cały dzień było ją słychać, raz słabiej raz mocniej.
Doszliśmy do miejsca, gdzie próbowaliśmy się wspinać wcześniej. Postanowiłem opracować inną drogę i wspólnie z Tobim ją pokonaliśmy.
Pozostał już tylko powrót do Chęcin, gdzie po udanym dniu poszliśmy sobie na lody
A nad zamkiem krążyły ptaki...
Taka to była wycieczka, w bardzo atrakcyjne tereny Gór Świętokrzyskich
Klub "Zdobywcy" ogłosił że będzie jajecznica na Jastrzębicy. Postanowiliśmy wziąć udział. Fajnie zjeść coś na ciepło. Podjechaliśmy do Przyłękowa i w górę.
Mordercze wychodzenie stokiem narciarskim... katorga, ale ta jajecznica tak kusiła...
Na górze impreza. Kupa luda i jeszcze kilka psów.
Jajecznica na Jastrzębicy wygląda tak...
Ale ogólnie widać, że twarze uśmiechnięte
Piesy szaleją
Na powrocie trochę towarzyszyliśmy Zdobywcom w drodze do Trzebini.
A potem zeszliśmy do Przyłękowa, ale nie tam gdzie było auto.
Więc wyszliśmy sobie na grzbiet z drogiej strony.
Odwiedziliśmy miejsce kultu.
Oraz Kiczorę.
A potem już zeszliśmy do auta.
Ogólnie miała być burzowa niedziela, a wyszła fajna impreza i jeszcze trochę połaziliśmy
Miało być burzowo, więc od niechcenia wymyśliłem aby pojechać na Pogórze Wilamowickie do Polanki Wielkiej i się pokręcić po okolicy. W Polance był zaznaczony jakiś zespół pałacowo-parkowy. Akurat parkowaliśmy niedaleko, to stwierdziłem, że zobaczymy co to jest. Oczywiście zakaz wejścia, ale wchodzimy. Widziałem jakichś ludzi, więc z nastawieniem, że zaraz nas pogonią, żeby tylko cyknąć parę fot. Widok od frontu taki sobie.
Od tyłu ciekawiej.
Drzwi i okna pootwierane - wietrzą. Myślę sobie, a co mi szkodzi zapytać, czy można wejść do środka. Podchodzę do dwóch facetów siedzących przy stoliczku i popijających wódeczkę. Jeden zauważył mnie z opóźnieniem, jak byłem tuż obok. Odruchowo chwycił za flachę, żeby ją schować, ale szybko zdał sobie sprawę, że już za późno, położył więc tylko trochę dalej. Pytam, czy można wejść. "A wchodźcie, tylko niczego nie kradnijcie" No to wchodzimy.
Jesteśmy pod wrażeniem. Fajny budynek. W całkiem dobrym stanie.
Fortepian trochę nie stroi.
Zwiedzamy różne zakamarki. Wielkie sale i małe pomieszczenia. Jest trochę jak w muzeum, ale fajniej bo na dziko. Cygaro z Dominikany - ręcznie robione.
Pofarciło nam się
W Polance jest jeszcze zabytkowy drewniany kościół.
Otwarty. Też można sobie pozwiedzać.
Bardzo ładny.
W jednej nawie jest nawet coś jakby mini-muzeum.
Jesteśmy bardzo miło zaskoczeni, jakie ciekawe obiekty można spotkać w Polance Wielkiej.
Idziemy coś pochodzić. Przy zabudowaniach na czereśni ciekawy strach na szpaki.
A potem zapuszczamy się w pola.
Bardzo ładna okolica.
Tylko dużo strachów - tu pływający strach na stawie rybnym, pewnie ma odstraszać wodne ptactwo.
Krajobrazy gorpodarczo-rolnicze.
Kolejne stawy.
Przez dłuższy czas była piękna pogoda, ale nadchodzą obiecywane burze.
Sielanka kończy się. Utknęliśmy w rzepakowych polach.
Zleje nas, czy nie zleje, oto jest pytanie
Boćki
Piękne lasy.
Burze chodzą póki co bokami.
Zator Energylandia - ależ to robi hałas na całą okolicę. Muzykę słychać z kilku kilometrów.
Przechodząc przez Przeciszów odwiedzamy Urwisa.
Na koniec jestem już pewny, że nas zleje...
Okazało się, że znowu przeszło bokiem, tylko nas trochę pokropiło
Tak zupełnie z niczego wyszła fajna wycieczka
W niedziele również miało być burzowo, ale nie na Jurze. Jedziemy do Smolenia. Parkujemy pod zamkiem.
Ale go nie zwiedzamy, tylko ruszamy na północ w pola, gdzie jeszcze nigdy nie chodziliśmy.
Bardzo tu fajnie, lekkie pagórki. Aż by się chciało, żeby zboża były już w wielu kolorach
Bardzo mi się podobał ten dom. Dość prosty w swojej bryle, ale w kamiennym stylu, takim samym jak zabudowania obok i nawet ogrodzenie. Bardzo ładnie to do siebie pasowało.
Następnie zdobywamy całkiem stromy i długi stok narciarski w Cisowej.
Na górze robimy postój i nagle podjeżdża samochód terenowy. Właściciel się zaniepokoił. Jednak nie bije tylko tłumaczy, że widział nas na monitoringu, a już 2x w tym roku go okradziono. Łupem padły kamery, kable elektryczne. Dlatego teraz jest czujny. Jednak od razu zaznacza, że nie wyglądamy podejrzanie. Zagaduję o interes, czy jest tu wystarczający ruch. Wyciągi są 2, stok jest sztucznie naśnieżany i oświetlony. Przyjeżdża dużo ludzi ze Śląska, Krakowa, Częstochowy. Funkcjonują już 20 lat i jakby nie te ostatnie kradzieże, to byłoby super.
Idziemy dalej polami, w kierunku naszego głównego celu - Zamek Udórz.
Następnie lasami, miało być po szlakach, ale coś z tymi szlakami nie tak. Wyglądają na polikwidowane. Czasem na drzewie spotykamy stare oznaczenie, ale nawet kolor nie za bardzo się zgadza. A drogi zanikają.
Szczęśliwie udaje się odnaleźć zamek. Nie oglądałem wcześniej zdjęć, więc spodziewaliśmy się, że może być to coś niepozornego i faktycznie tak było.
To jest praktycznie wszystko co pozostało z tego zamku.
Rozpoczynamy powrót, dalej naszymi nieistniejącymi szlakami. Pojawiły się fajne chmurki.
Można bawić się polnymi kadrami.
Czyżby już ołtarz na Boże Ciało? Przyjdzie burza, to nie będzie co zbierać
W Kąpielach Wielkich nasz zlikwidowany szlak skręca w nieistniejącą drogę.
Biorąc pod uwagę pewne trudności nawigacyjne okazuje się, że czasowo robi się trochę późno, a tu żar leje się z nieba (prawdziwe upały) i jeszcze trzeba iść pod górę zarośniętą drogą. Taki to wypoczynek weekendowy.
Ukochana w kapelusiku patrzy tylko pod nogi i zajmuje się krytykowaniem przewodnika oraz ukradkiem wypija całą wspólną wodę, którą niosła (moją wypiliśmy razem wcześniej).
Jesteśmy przy Skałach Zegarowych, ale nie ma czasu na eksplorowanie.
Pędzimy do auta i przestawiamy godzinę zamówionego obiadu u teściowej. Miał być o 18, a wyszło o 19... dla niektórych jest to problem
Burzowy weekend zaowocował 2 fajnymi wycieczkami. Zrobiło się lato, choć wciąż maj. Ciekawe, czy będą faktycznie takie upały, jak straszą.
Dzisiaj to już miały być straszne burze. Na razie nie ma, ale kto wie, może jeszcze będą.
W każdym razie przeszliśmy się na Gródek.
W części dla nurków wypatrzyliśmy wielką rybę, miała chyba z metr długości i była czarna.
Ludzi zatrzęsienie, ale spacer po kładkach zaliczony.
Zlikwidowali schody, a głupie ludzie i tak chodzą narażając życie i zdrowie ratowników. Myśmy też oczywiście poszli
Widoczki z góry.
Tobi zaliczył jeszcze drzewo na powrocie.
Jakiś czas temu zaczęły mi po głowie chodzić pomysły, żeby przejść dłuższą trasę, w celu sprawdzenia swoich możliwości. Taki test, czy jestem już stary? Przy okazji można przetestować Tobiego, który ma już 10 lat. Zwykle na wycieczkach nie przejmuję się dystansem do pokonania. Nie liczę km i przewyższeń. Są to dla mnie sprawy trzeciorzędne. Czasem trafi się jakiś Dusiołek, albo dłuższa trasa. Stąd wiem, że w górach nie wymiękam. Policzyłem, że ze 6x w życiu szedłem dystans ok 50 km, więc teraz robienie kolejnej 50-tki było mało atrakcyjne. Wymyśliłem więc takie kółeczko:
https://mapa-turystyczna.pl/route/3gg3y
75 km, 3200 metrów przewyższeń - solidna trasa. Nie miałem pojęcia, czy dam radę, ale chciałem sprawdzić. Do sprawy podszedłem na poważnie, poprosiłem ekspertów na FB o cenne rady.
Proszę o opinię osoby, które dużo chodzą z psami po górach. Przed wakacjami chciałem sprawdzić, czy mój psiak mimo zaawansowanego wieku (10 lat) poradzi sobie na dłuższych dystansach. Wymyśliłem takie kółko w Beskidzie Małym (75 km, 3200 metrów podejść). Ponieważ nie mamy żadnego doświadczenia w tak długich trasach zastanawiam się, czy brać dla niego wodę, albo czy posmarować czymś łapki? Ewentualnie na co jeszcze zwrócić uwagę? Spray na niedźwiedzie? O której godzinie powinienem zacząć wycieczkę, żeby zdążyć wrócić zanim się ściemni?
Na Beskidomaniakach mój post został odrzucony, że niby jest szyderczy. Na mniejszej grupie Beskidy miałem więcej szczęścia i dostałem kilka cennych rad, np: żeby zabrać broń hukową na wilki i niedźwiedzie, torbę z Ikei do noszenia psa jak padnie.
Uwzględniając prognozy wybrałem ostatnią niedzielę. Miało być chłodno, bez burz, z 50% szans na mały deszcz w okolicach 18. Wstałem o 2 nad ranem. Kilka minut przed 4 rozpocząłem wędrówkę. Było już szaro, więc bez czołówki. Najpierw 5 km przejście przez Andrychów i pobliskie miejscowości - takie dojście do gór. Szedłem czarnym szlakiem, którego nie znałem. Jest poprowadzony dość ciekawie, nie tylko drogami. Szybko zeszło.
A potem najbardziej strome na całej wycieczce podejście pod Złotą Górkę. Miałem w sobie tyle mocy co Toyota GR Yaris. Wydawało mi się, że mógłbym wbiec, jakbym tylko chciał.
Potem było już fajnie, szedłem grzbietem przez Porębski Groń, Trzonkę, odbiłem dodatkowo na Bukowski Groń, gdzie nawet wypatrzyłem limbę (na starych mapach była tam oznaczona "aleja Limbowa"). Na koniec bardzo sprawnie zszedłem do Porąbki i okazało się, że pierwsze 15 km zrobiłem w 3h. Bardzo optymistycznie to wyglądało.
Jednak kiedy rozpocząłem drugie główne podejście, na Zasolnicę. Coś jakby mnie trochę odcięło. Poczułem głód, lekką niemoc w nogach. Postanowiłem zrobić krótką przerwę, coś zjeść. Potem siły wróciły, ale nie byłem już Yoyotą GR Yaris, tylko 182-konnym Fordem Focusem. Sprawnie podchodziłem pod górę, ale moce nie były już nieskończone. Zaliczyłem sobie dodatkowy szczyt, który szlak omija - Bujakowski Groń (na zdjęciu).
Dalej szło szybko i sprawnie. Hrobacza Łąka, Gaiki, bonusowy szczyt Przegibek, przełęcz Przegibek, bonusowy szczyt Sokołówka (podejście na zdjęciu).
Na Magurce Tobi pełen energii. Ja już coś w nogach czuję, jak zawsze po 30 km.
Wypogodziło się, może nie będzie dzisiaj padać
Najdłuższe zejście wycieczki, z Czupla do Czernichowa. Po drodze podszedłem jeszcze kawałek na bonusowy Rogacz.
Rozpoczynając ostatnie z długich podejść, na Kościelec i Jaworzynę, nadszedł czas na kryzys. W nogach blisko 40 km, to już są dystanse, gdzie kończy się przyjemność. Dodatkowo zaczęło padać. A było ledwie po 13, deszcz miał być o 18. Reklamacja! Wycieczka dopiero w połowie. Przede mną podejście 500 metrów w pionie. Ciężko znaleźć pozytywy. Ale da się... pomyślałem o jesiennych kolorkach dla Dobromiła.
Planowałem tu nabrać wody... i nabrałem. Takim dodatkowym założeniem wycieczki było, że nic nie kupuję po drodze i nie zaglądam do schronisk.
Rozpadało się na dobre. Ulewny deszcz. Trochę próbowałem przeczekać pod drzewem, ale drzewo zaczęło przeciekać. Stwierdziłem, że OK, idę. 75 km w deszczu to będzie nawet większy sukces niż przy dobrej pogodzie. Niestety nie byłem już Fordem Focusem. Nadszedł etap, że stałem się Hyundaiem i30. Niby daje wszędzie radę, ale bez turbo już nie ma rewelacji. Nabieranie wysokości jest okupione sporym wysiłkiem.
Tobi jakby trochę smutniejszy, czyżby oznaki zmęczenia?
Odbicie od szlaku na Maleckie i Wlk. Cisową Grapę. Miałem tam iść, ale z powodu wysokich traw odpuściłem. Miałem jeszcze suche buty i nie chciałem, żeby mi przemokły. Mam nadzieję, że wybaczycie? Chwilę później widzę szlakowskaz, że do Leskowca mam 5:10, a to równo z zachodem słońca. To za późno. Przez ten deszcz straciłem dobry czas. Jeżeli chcę zrobić całą zaplanowaną trasę będzie trzeba powalczyć.
Godziny mijają, walczymy. Mijamy przełęcz Kocierską, znowu deszcz się wzmaga. Niby mi już wszystko jedno, ale zawsze to lepiej być mniej mokrym niż bardziej mokrym. Szlakiem płyną strumienie - Tobi ma dużo wody.
Potrójna. Jestem już totalnie przemoczony. Morale trochę siada. Ale już ponad 50 km za nami, już bliżej niż dalej.
Wypogadza się. Solidnie idę dokładając kolejne kilometry i odliczam czas do Leskowca. Nadrabiam czasy tabliczkowe, chociaż coraz bardziej jestem już jak mój pierwszy samochód - Renault Clio (75KM). Jak jest pod górkę to zwalniam.
Na Leskowcu pora na krótką przerwę na jedzenie. Poprawienie sznurowania w butach, bo coś zaczyna się dziać ze stopami. Jak po 10 minutach przerwy wstałem, to wydawało mi się, że nie jestem w stanie iść w ogóle. Trochę się przestraszyłem, ale po kilku krokach udało się rozchodzić, a po kilkunastu już szedłem. Skoro mogę chodzić, to pora na zdobycie bonusowego Gronia JPII.
Ponad 60 km w nogach. Tobi wskakuje na pieńki, chce żeby mu rzucać patyczki. Odkąd przestało padać humor mu się poprawił, nie zdradza najmniejszych oznak zmęczenia.
Ostatnia rzecz, której się bałem. Bardzo strome zejście z Gancarza. Chciałem tu być jeszcze przy świetle dziennym. I jestem. Schodzę powoli, uważnie. Nogi, stopy bolą jak diabli. Są jakieś takie nie moje, jakbym nie mógł na nich polegać do końca.
Potem, dłużąca się droga zielonym szlakiem w kierunku Andrychowa. W całkowitych ciemnościach idę na Czuby i Kobylicę. Robię już czasy gorsze niż tabliczkowe, ale wiem, że dojdę. Najbardziej cierpię już w Andrychowie na ostatnich kilometrach, ale to zawsze tak jest, że końcówka asfaltem jest najtrudniejsza.
O godz. 23:30, po 19 i pół godzinach intensywnego marszu docieram do auta. W drodze powrotnej walczę, żeby nie zasnąć. Na szczęście mam tylko godzinkę jazdy. Wracam żywy
Jestem z siebie całkiem dumny. Na drugi dzień samopoczucie całkiem dobre. Trochę czuję mięśnie nóg, ale minimalnie. Na stopie tylko jeden bąbel. Poduszki ciut pieką, to przez 25 km w mokrych butach. Z Tobim również wszystko OK
Jednak wycieczki tego typu nie staną się ulubionymi. Na ten moment nie sądzę, żebym kiedykolwiek chciał to powtórzyć.
Masakra !:D Jak Ty to zrobiłeś sprocket73 ?! Czytając z każdym zdaniem robiłam coraz większe oczy. SZACUN dla Ciebie i Tobiego !
Ostatnio edytowany przez nena (2024-06-04 19:02:19)
Rok temu zrobiłem kolegom z pracy wycieczkę w Beskid Śląski z dofinansowaniem z zakładu pracy. W tym roku ponownie pojawiło się oddolne parcie na taką aktywność. Jednak kierownictwo miało trochę inną wizję wydawania firmowych pieniędzy i skończyło się na tym, że pojechaliśmy sobie całkowicie prywatnie i bez kierownictwa. Było nas równo 10 osób (w tym kobieta i pies).
Zaproponowałem Beskid Mały i Chatkę na Potrójnej. Wymyśliłem też ciekawą autorską trasę w kilku wariantach do wyboru, ale kolega, z którym jechałem autem powiedział, żeby nie robić żadnych głosowań, tylko wziąć wariant najdłuższy, nazwać go najkrótszym i idziemy. Pomysł dobry i logiczny, dałem się przekonać.
Spotykamy się w Rzykach na parkingu i idziemy bezszlakowo do chatki. Podejście jest długie i strome.
Dajemy radę, humory dopisują. Nie zapominamy o odpowiednim nawódnieniu na podejściu.
Docieramy na kwaterę. Zajmujemy apartamenty. Jakieś piwko...
Ale nie ma obijania, wszyscy rwą się na górską przygodę i ruszamy.
Zdobywamy Zbójeckie Okno. Zaskakuje mnie entuzjazm grupy.
Proponuję więc Łamaną Skałę, którą ominąłem podczas mojej wędrówki z zeszłego tygodnia.
Entuzjazm grupy wciąż narasta. Tu takie ujęcie na prawie całą ekipę.
Następnie niebieskim szlakiem schodzimy na południową stronę BM w kierunku Koconia.
Potem trochę bezszlakowych odcinków, których wcześniej nie znałem, więc i dla mnie była lekka niewiadoma, ale idealnie wyszło. Rozpoczynamy główną atrakcję wycieczki, wchodzimy w wąwóz potoku Dusica.
Byłem pewny, że będą mnie chcieli pokroić za taki teren, ale o dziwo entuzjazm wciąż narastał.
A tam się kawałek idzie, jednak żadnych strat. Nikt się nie poobijał - cud.
A jak widać, teren wymagający.
Oczarowani pięknem wodospadu, cyknęliśmy fotkę grupową.
Potem podeszliśmy do Groty Komonieckiego.
Co za emocje, można było ochłonąć.
Byłem pewny, że po tym wszystkim, na powrotnej ścienia płaczu do Anuli, będą na mnie pomstować, ale znowu się myliłem. Nawet lekki wyścig się wywiązał i weszliśmy bardzo raźnym krokiem. Kluczem do sukcesu jest chyba odpowiednie nawodnienie.
Tobi niezmiennie wzbudza podziw.
Z wycieczki wróciliśmy wcześniej niż zakładałem. Można było jeszcze podejść na szczyt Potrójnej z piwkiem i porozkoszować się końcówką dnia. A potem zrobiliśmy sobie kiełbaskę na obiadokolację.
Po lewej obiad, po prawej kolacja.
Później był wieczór poezji śpiewanej, nie ma o czym pisać
W nocy przechodziły burze i ulewne deszcze. Poranek trochę ciężki. Mieliśmy super organizację, każdy miał swoja rolę i jak tylko wstałem dostałem kawkę. Była tak dobra, że zamówiłem nawet drugą, chociaż normalnie kawy nie pijam. A potem jajecznica na śniadanko. Lepiej niż w 5-gwiazdkowym hotelu. Jeżeli chodzi o plany na niedzielę, jako przewodnik byłem gotów zaspokoić każde żądanie. Grupa zdecydowała się zejść na parking. Poprowadziłem czarnym szlakiem.
Zejście spokojne, bez przygód.
Wyszło na to, że w południe wyjazd się zakończył. Dla mnie to trochę mało, a że pogoda była dobra, to postanowiłem jeszcze iść na małą wycieczkę. Podjechałem na Kocierską i bezszlakowo poszedłem na Kucówki, a potem Łysinę.
Szedłem spokojnie, nabierając sił z każdym kolejnym kilometrem. Takie dziwne zjawisko, przeciwieństwo normalnych wycieczek Oczywiście cały czas znęcałem się nad Tobim.
Pisząc zupełnie na poważnie, zaskoczyli mnie koledzy z pracy swoją turystyczną postawą. Pokazałem im góry trochę tak, jak ja je widzę i myślałem, że tylko mnie się będzie podobało. Chociaż, czy naprawdę się podobało, okaże się za rok. Być może pomysł górskiego wyjazdu już nigdy więcej nie padnie
W ten weekend miało nie być wycieczek, po południu impreza, ale kiedy wstałem nie mogłem się opanować. Stwierdziłem, że podjadę w najbliższą okolicę, do Pogorzyc koło Chrzanowa i tam się pokręcę, choć nic ciekawego tam nie ma
Parkuję w centrum, wysiadam... kwitną lipy, intensywnie pachnąc.
Parę kroków i jestem na granicy łąk i lasu.
Teren całkowicie płaski, ale w lesie są pozaznaczane jakieś wąwozy. Aż ciężko uwierzyć, ale to prawda, wystarczy odbić paredziesiąt metrów i dzikość na całego.
Tobi miał wyzwanie.
Kawałek dalej czynny kamieniołom. Trochę pozalewany wodą. Zwiedzamy.
Tobi pływa...
Wracamy w las do innych wąwozów. Te są dla odmiany zielone i trawiaste. Bardzo mi się podobają, tak sielankowo tu jest.
Zdobywamy górkę z widokiem na Chrzanów.
Widok na strzelnicę.
Znowu jakieś fajne łączki. Kolorki już się robią letnie
Wędkarskie stawy kaskadowe. Też ładne miejsce.
Tobi musiał się tu przełamać, aby dojść do końca. Bał się dudniących odgłosów wody w środku.
Na koniec idziemy kolejnym dzikim wąwozem i widzę, że z jego zbocza obserwuje nas lis.
No to wdrapujemy się aby złożyć wizytę.
Lis jednak nie chciał się zapoznać z Tobim. Ale za to przy zejściu się poślizgnąłem i zjechałem na sam dół masakrycznie się brudząc i trochę obijając. Taka to była ciekawa wycieczka
Znajomy mi widok .Co roku odwiedzam nieczynny kamieniołom w Pogorzycach - rosną tam wybliny jednolistne .
W poniedziałek po pracy pojechałem na małą wycieczkę do Bukowna, bo dzień długi, a pogoda zachęcająca. Celem miało być dotarcie do źródeł Sztoły. Zaczęło się od drogi leśnej.
Następnie odnalazłem Sztołę. Byłem zdziwiony jaka ona tutaj mała, ale to tylko w tym miejscu.
Kawałek dalej dużo poważniej się prezentowała.
Dolina Sztoły jest szeroka, o stromych zboczach. Raczej nie powinno się nią chodzić.
Czasem lepiej iść rzeką
A czasem po pieńku. Muszę dużo chaszczować, żeby mnie Adrian nie prześcignął w mojej specjalności
Jest i główne źródło, nawet z tablicą informacyjną.
Powyżej żródła rzeka ma charakter okresowy, ale teraz była woda. Stwierdziłem więc, że trzeba kontynuować.
Wyżej zamieniło się to w takie rozlewisko. Dość nietypowe, bo o twardym piaszczystym dnie.
Jeszcze wyżej było już bez wody, ale wciąż klimatycznie.
W końcu dolina się skończyła. Postanowiłem wrócić już normalnymi drogami.
Tereny piaszczyste.
Stawy w Bukownie.
Żabka, która robiła naprawdę sporo hałasu.
Powrót do auta równo z zachodem.
Ponad 4 godziny chodzenia, 2x20 minut dojazd. Chaszczowanie premium. Super sprawa
Pora na trochę świeżości. Byłem w górach, ale nie wiem w jakich. Jako odkrywca roboczo nazwałem je sobie Beskidem Orawskim. I teraz tak... Oravské Beskydy to słowacka nazwa Beskidu Żywieckiego. Jednak miejsce gdzie chodziłem jest bardziej na południe. Można byłoby próbować je podciągnąć pod Magurę Orawską, ale jednak byłem bardziej na północ.
Granicę przekroczyłem w Korbielowie. Rozpocząłem w miejscowości Klin. Poranne słońce ładnie oświetlało okolicę. Widok na Magurę Orawską. Charakterystyczna Magurka z wieżą, a po prawej Budín, gdzie byłem niedawno.
Z drugiej strony Babia Góra i pięknie położony dom z dala od innych zabudowań, co na słowacki rzadko się zdarza.
Przede mną pagórek z krzyżem, który widać z drogi, jak się wraca przez Korbielów.
Po podejściu bliżej okazuje się, że to co widać to nie krzyż, tylko figura Jezusa, nawiązująca to tego słynnego z Rio de Janeiro.
Co się tu wyczynia trudno ogarnąć. Jednym może się bardzo podobać, innych może przerażać. Na pewno jest bardzo zadbane, dużo wypielęgnowanych kwiatów, krzewów i drzewek. Piękne widoki. Co ciekawe można sobie nabyć pamiątki (widokówki, magnesy) w samoobsługowym sklepiku, samemu biorąc towar i zostawiając pieniądze. Takie zaufanie do ludzi wciąż mnie lekko szokuje.
Z drugiej strony religijny kicz do kwadratu.
Mnie najbardziej podobała się wiatka na stare bezwartościowe "obrazy" o tematyce religijnej jakie ludzie mieli w domach w czasach naszych babć. Teraz nikt już raczej czegoś takiego nie wyeksponuje, a na śmietnik też nie wypada wyrzucić.
Tutaj sobie tworzą oryginalną ekspozycję.
Pora ruszać dalej. Niby jest tu szlak, ale od razu widać ilu turystów nim chodzi.
A tereny są bardzo przyjemne. Dużo otwartych przestrzeni.
Są też odcinki leśne, ale w mniejszości.
Porzucam szlak i kręcę jakieś kółeczko.
Widok na Pilsko (z prawej) i Mechy.
Nienazwany pagórek z krzyżem nad miejscowością Oravské Veselé
Widok wstecz na Babią.
Kolorki letnie, trawy falują na wietrze mam nawet skojarzenia z morzem.
Najbardziej podoba mi się to, że przeważnie w zasięgu wzroku nie ma żadnych ludzkich siedzib.
Schodzimy w dolinę.
Nie wspominałem o tym wcześniej, ale był to pierwszy naprawdę upalny dzień w tym roku. Organizm jeszcze nie przyzwyczajony. Nawet psi organizm wygląda na przegrzany i wymaga chłodzenia.
Rozpoczynamy podejście powrotne pod najwyższą górkę wycieczki - Grebáčovka (933).
Wędrówka grzbietem. Nie ma nawet ścieżki.
Znowu same góry jak okiem sięgnąć.
Pojawiły się lekkie obawy, czy nie będzie zbyt trudnego chaszczowania, ale nie było aż tak źle na odcinkach leśnych.
I znowu łąki, stado owiec w oddali.
Łąki, pola i ogromne przestrzenie.
A do tego fajne drogi.
Oraz interesujące widoki na boki.
Widać już koniec wycieczki. W oddali spora fabryka, którą mija się w drodze do Namiestowa. Za nią Jezioro Orawskie. A za jeziorem pagórek Uhlisko, na którym byliśmy kiedyś z Sebastianem.
I taka to była wycieczka w całkowicie nieznane tereny. Lubię Słowację. Nawet tam, gdzie nie ma nic ciekawego, jest ciekawie
Z wycieczki na Potrójna i do Groty Komonieckiego ekipa widać bardzo zadowolona. Myślę, że za rok będziesz musiał znowu organizować
Rio de Klin - tragedia ...
A słowackie ogromne przestrzenie robią wrażenie .
Pogoda ostatnio bardzo zmienna, ale niedziela zapowiadała się słoneczna.
Mam plan pojechać na Jurę w okolicę Góry Zborów. Głównym celem jest odnaleźć i wyjść na skałkę, którą kiedyś zdobyła Ukochana, a ostatnio nie udało się tego powtórzyć. Na początek dojście do skał na Wzgórzu Kołoczek lasem.
Następnie identyfikacja celu - Wielki Dziad.
Teraz najtrudniejsze trzeba odnaleźć od której strony się tam wdrapać. Teren jest leśno-chaszczowo-skalisty, a droga która wydaje się intuicyjna nie pozwala na wyjście na samą górę.
Zdobywamy.
Tobi ma małe trudności... czyżby jednak starość? Schronisko czeka.
Ostatnie metry.
Widok z Wielkiego Dziada na Górę Zborów.
Tam to dopiero jest dużo tych skał.
Zejście z Wielkiego Dziada.
A to Mały Dziad. W sumie też można jakoś spróbować tam wyleźć.
Od frontu za trudno, ale udało się jakoś od tylca. Tą szczeliną, w którą patrzy Tobi.
A to inna skała na Wzgórzu Kołoczek - Jarzębina.
Wyjście od tyłu jest proste.
Widok z Jarzębiny.
Kolejne grupa skał: Tata, Mama, Trzy Córki i Dziewica.
I wspinacze.
Przechodzę na Górę Zborów. Od marca wstęp podrożał o 150% i pojawiły się liczne tablice przypominające, że to rezerwat i nie wolno wchodzić z psami.
Dlatego Tobi udawał miejscową kozicę.
W obrębie Góry Zborów też jest multum fajnych skałek.
Wspinaczyni.
Na koniec jeszcze Apteka. Skałka z najdłuższą drogą wyjścia. Tak to wygląda z dołu.
A tak na górze.
Wyciszający powrót do auta.
W skałach można siedzieć dowolnie długo. Wycieczka trwała 12 godzin, a nie doszedłem nawet do Skał Rzędkowickich. Zwykle od nich zaczynałem i potem brakowało czasu na te dalsze. Dzisiaj zacząłem od drugiej strony i dopieściłem te tereny, które zwykle zaniedbywałem
Upał. Mimo tego ciągnie na wycieczkę. Jedziemy w Beskid Mały do Jaroszowic i zaczynamy od rzucenia okiem na Skawę.
A potem idziemy w las. Gryzą bąki, komary, strzyżaki są szczególnie upierdliwe, krążą muchy.
Tobi zażywa kąpieli w bardzo zamulonym akweniku.
Odnajdujemy pozaszlakowe Jaroszowickie Skały.
Są już grzyby i grzybiarze.
Idziemy przez Bystrą - piękna nazwa i piękna 11 letnia tabliczka wykonana przez MK.
Wychodzimy z lasu, są widoki, w oddali Żar.
Fajny mały drewniany domek.
Fajna murowana kapliczka ufundowana w 2016 roku, czyli jeszcze wiara w narodzie silna.
Docieramy nad Jezioro Mucharskie.
Można się schłodzić, korzystamy wszyscy.
A potem ruszamy w drogę powrotną.
Przysiółek Leśniówka.
Piękny las w okolicach szczytu Jaroszowickiej Góry.
Na koniec również rzut okiem na Skawę.
A jutro ma być jeszcze cieplej...
Na sobotę udało mi się wyszukać beskidzkie rejony, w których jeszcze nie byłem. Konkretnie Beskid Makowski, rejony pomiędzy Łętownią a Jordanowem. Zaczęliśmy w Łętowni pod kościołem. Duży, stary, drewniany zabytkowy kościół z XVIII wieku.
Nagrzane w słońcu ściany wydzielają charakterystyczny zapach.
Można zajrzeć do środka.
Potem przechodzimy przez centrum, gdzie moją uwagę przyciąga bardzo duży plac zabaw, ze ścianką wspinaczkową z prawdziwego zdarzenia. Ta niższa boulderingowa jest ogólnie dostępna. Pod większą jest informacja, że korzystać można tylko za zgodą administratora (podany tel.) i pod okiem instruktora, co w tym wypadku jest całkiem zrozumiałe, bo upadek z 10 metrów jest naprawdę niebezpieczny.
W centrum Łętowni obok sklepów jest apteka, nieco wyżej jest duży ośrodek pomocy społecznej, gdzie w słonku wykrzewało się kilka staruszek, widać sporo firm (tartaki, firmy transportowe, producenci mebli), a do tego bardzo dużo nowych domów na obszernych działkach. Jeszcze na miejscu zastanawialiśmy się skąd ludzie tu mają pieniądze. Na pewno odpada wariant, że to jakaś sypialnia Krakowa. Za daleko. Zakopianka, która przechodzi całkiem blisko, nie ma nawet zjazdu na Łętownię, trzeba by jechać przez Pcim. Turystyka? Nie. Owszem, jest ładne pagórkowate położenie, ale turystów tu nie widzieli. W domu sprawdziłem, że wieś zaledwie 2908 mieszkańców. Historycznie osada leżała na szlaku handlowym i to by mogło tłumaczyć np. Kościół, ale to jak tam jest teraz musi wynikać z mentalności ludzi i gospodarności w ostatnich latach.
No nic, opuszczamy Łętownię i bezszlakowo idziemy na Łysą Górę.
Obecnie Łysa Góra nie jest Łysa, ale ma widokowe polanki. Widoki na Beskid Makowski, po prawej Kotoń, po lewej Parszywka w paśmie Koskowej Góry.
Wchodzimy na szlak zielony, idziemy przez Stołową Górę (najwyższe wzniesienie wycieczki - 840m) na Groń.
Następnie niebieski szlak do Jordanowa. Tobi ćwiczy, nikt go nie ratuje.
Pogoda siada, wg. prognoz ma to być tylko chwilowe. Babia i Polica.
W Jordanowie jemy sobie na rynku po lodziku i podziwiamy mural.
Wieża widokowa na Hajdówce nad Jordanowem. Jeszcze tam nie byłem.
Sama wieża nie wysoka, ale bardzo porządnie wykonana. Drewno jeszcze pachnie świeżością.
Widok na Jordanów i górę Przykiec obok której przechodziliśmy.
Ogólnie z wieży są ciekawe widoki na wszystkie strony. Widać Tatry, choć myśmy mieli fatalną przejrzystość w ich stronę. Natomiast warto docenić bardzo porządnie wykonane i opisane panoramki. Lepszych nigdzie nie widziałem. To są prawdziwe zdjęcia, dobrej jakości, wykonane z tej wieży, więc pokrywają się z rzeczywistością z 100%.
Wędrujemy grzbietem Hajdówki w kierunku wschodnim. Widok na Zębalową.
Coraz rzadziej spotykane kopki siana.
Wraca pogoda, a my też wracamy bezszlakowym pagórkowatym terenem w stronę Łętowni.
Lato w pełni, rozpoczęły się żniwa.
Zapach słomy, inny niż siana.
Przerwa na poleżenie w słonku.
Podczas kiedy Ukochana leży, my zdobywamy ambonkę.
Ostatni odcinek w najlepszych warunkach.
Schodzimy do Łętowni, widać wieżę kościoła.
Bardzo przyjemna wycieczka. Cieszę się, że udało się jeszcze odkryć jakieś nieznane góry poniżej 100 km od domu
Czy w Beskidzie Żywieckim są jeszcze jakieś fajne miejsca, których nie znam? Podjechałem do Glinki i wyruszyłem żółtym szlakiem w stronę Soblówki. Pogoda nieco inna niż w prognozach, cały dzień miało być zachmurzenie pół na pół, a było znacznie lepiej
Idzie się niskim grzbietem, z rzadką letniskową zabudową przez Mały Smereków.
Widok wstecz na Kubiesówkę.
Ładny ten grzbiet. Szedłem tędy dokładnie 1 raz w życiu 19 lat temu. W pewnym momencie żółty szlach schodzi do Soblówki, a ja poszedłem dalej grzbietem, zastanawiając się, czemu uznano, że nie jest warty udostępnienia dla turystów.
Jest bardzo widokowo.
Przede mną przysiółek Smereków Wielki a nad nim góruje szczyt o tej samej nazwie.
Turystów tu chyba nie widzieli. Psy chodzą luzem i są przyjazne. W tle Muńcół.
Rozpoczynam atak na Smereków Wielki. Wybieram drogę na wprost. Widać krótkie ale strome podejście. Na górze pojawia się następna ścianka płaczu, a po jej zdobyciu jeszcze jedna. Jest mokro i ślisko. Ledwie udaje się wyjść.
U góry ławeczka widokowa, można siąść chłodnym z piwkiem i podziwiać. Pogoda trochę siadła, ale czekam aż się poprawi. W dole po lewej osada Smereków Wielki. Bardziej z tyłu po prawej w cieniu Mały Smereków. Tamtędy szedłem.
Pogoda siadła całkowicie, przez moment nawet cały schowałem się w chmurze. Pora ruszać dalej przez mokre trawy powyżej pasa. Ale są zalety, bo niżej było upalnie, teraz jest chłodek.
Dalsza droga była prosta, trzeba było grzbietem dojść do granicy i skręcić w prawo, czyi na południe. Ścieżką doszedłem do granicy, skręciłem w prawo i szedłem sobie w oczekiwaniu na odbijający w lewo na Słowację zielony szlak. Niespodziewanie pojawiła się tabliczka szczytowa Javorina, nie powinno jej tu być, bo Javorina była oznaczona na mapie w kierunku północnym, a ja poruszałem się na południe. Uznałem, że jest to złe oznaczenie w terenie, lub na mapie - takie rzeczy się zdarzają. Szedłem dalej na południe, zielony szlak się nie pojawiał. Ale za to wyszło słoneczko i było bardzo ładnie. Szlak graniczny ledwie przetarty, ścieżka wśród traw, bardzo takie lubię. Szedłem dalej, odbijającego w lewo szlaku zielonego wciąż nie było. Słońce było jakby za mną, a nie przede mną. Słupki graniczne miały na odwrót oznaczone położenie Polski i Słowacji. Wszystko wskazywało, że idę w przeciwną stronę niż zakładałem, ale to przecież niemożliwe. W końcu trzeba było uznać swoją porażkę i się wrócić
Po zmianie stron świata ciężko było odzyskać utraconą orientację w terenie, ale wszystko zaczęło pasować, poza jednym, w miejscu gdzie powinien odbijać zielony szlak, była delikatna ścieżka, ale przez kilkaset metrów nie było żadnego znaku. Jednak tym razem szedłem dobrze. Pojawiła się wiatka, szlak i niedźwiedź.
Następnie pojawił się Veľký kopec - bezszlakowy szczyt, który był ostatnio polecany na forum. To co widać to prawdziwa ściana płaczu, której stromizny zdjęcie w ogóle nie oddaje.
Zdjęcie w bok - również nie oddaje.
Zdjęcie w dół - też nie oddaje
Wąska ścieżka grzbietowa.
I nagle porządny krzyż na szczycie.
Przechodzę sobie cały grzbiet Wielkiego Kopca jest dziki, fajny.
I nawet miejscami widokowy. Widok na Modlový vrch z wieżą widokową - tam kiedyś byłem z Dobromiłem.
Widok na Mały Kopiec - tam kiedyś błądziłem z Dobromiłem.
Po lekko chaszczowym zejściu pora wracać do kraju. Jest wygodna droga.
Są piękne łączki.
Widok wstecz.
Bez problemów wróciłem do szlaku granicznego i skręciłem w dobrą stronę. Po chwili byłem na przełęczy Glinka i rozpocząłem podejście pod Krawców Wierch.
Ostatnie promienie słońca pod schroniskiem. Potem już schowało się za chmury całkowicie.
Zejście do Glinki już bez atrakcji. Droga dojazdowa na Kubiesówkę naprawdę długa i stroma. Ciężkie wyzwanie dla samochodów.
O taka to była wycieczka z gatunku "odkryj Beskid Żywiecki"
Ciekawe to Twoje letnie łazikowanie Podziwiam Cię Witku, że jesteś w stanie pokonywać te straszne temperatury.
W sobotę Gorce od wschodniej strony. Jedziemy do Kamienicy i zaczynamy od bezszlakowego grzbietu Garby, z widokiem na Zdzar, przez który będziemy wracać.
Lato w pełni, upał. Kwitną cykorie.
A my sobie wędrujemy łąkami ledwie widoczną drogą, z widokiem na Gorc - nasz cel.
Grzbiet jest bardzo fajny i widokowy.
Można złapać niebanalne kadry.
Wypocząć sobie.
Podziwiać widoki.
Przed nami Gorce właściwe.
Rozpoczynamy podejście na Gorc Kamienicki.
Widok na Kiczorę Kamienicką z charakterystycznym nadajnikiem - tam mnie jeszcze nigdy nie było.
Przejrzystość słabiutka. W oddali Beskid Sądecki.
Odcinek leśny, podejście zdaje się nie mieć końca.
Jesteśmy na Gorcu Kamienickim. Ukochana chyba pierwszy raz, bo przypominam sobie 4 razy kiedy tu byłem, ale sam.
Kwitnie wierzbówka kiprzyca.
Chodzą ludzie wśród pożółkłych traw.
Ogólnie bardzo tu ładnie.
Idziemy na Gorc. Na wieży zakaz wejścia w rakach. W końcu ktoś pomyślał, bo schody są już bardzo poniszczone. Ciekawe tylko, czy osoby w raczkach wezmą to siebie. Na razie zakaz jest pięknie respektowany - nikt na wieży nie miał raków Było też z 10 tabliczek o nieśmieceniu. Na każdym półpiętrze, na dole i na górze. Niestety nie było tabliczki o zakazie srania i kilka metrów od wieży ktoś postawił gigantyczne kupsko i podtarł się całą paczką chusteczek. Polak potrafi!
Rozpoczynamy powrót, na Mraźnicy obok krzyża pojawil się zadaszony ołtarz.
Powrót przez Zdzar mało interesujący, trasa leśna, najpierw w bardzo dużo w dół, potem trochę w górę... ale ten liść mi się podobał.
Przysiółek Klenina. Widoki ładne, ale pogoda siadła.
Hurtowo budują tu drewniane domki, chyba na wynajem.
Przed nami zejście do Kamienicy. A za nią Modyń.
Nie bojące się psów sarenki.
Wracamy wzdłuż rzeki Kamienicy. Platforma do skoków robi wrażenie.
I to by było na tyle
Ostatnio edytowany przez sprocket73 (2024-07-22 14:41:14)
Po sobotnich Gorcach byliśmy jacyś tacy zmęczeni, więc plan na niedziele był taki, żeby się wyspać i rano zobaczyć co dalej. Rano w niedzielę, wymyśliłem, że jedziemy na Ślężę, prawie 500 km w obie strony, niby za daleko na jednodniówkę, ale większość autostradą, więc okazało się, że jak się ustawi tempomat na 160 to jedzie się tylko 2h w jedną stronę
Zaczynamy w Sobótce, ale zamiast ruszać tak jak wszyscy to pakujemy się od razu w krzaki i zdobywamy bezszlakowo Gozdnicę (317 m). Niby niższa górka niż pagórki w Jaworznie, ale jest kawał stromego podejścia i nawet jakieś skały. Na szczycie nawet informacja, że to szczyt do Korony Masywu Ślęży, więc poważna sprawa. Upał doskwiera, wyjechaliśmy bardzo późno, więc zbliża się południe.
Następnie schodzimy do Domu Turysty Pod Weżycą, gdzie jest pełno atrakcji: rzeźby, murale, lody, piwo, knajpa, park linowy, kupa ludzi i psów.
Piwko z lokalnego browaru okazuje się bardzo dobre - marcowe bursztynowe. Jak widać produkują je wesołe krasnoludki.
Chwila relaksu korzystnie wpłynęła na samopoczucie. Wchodzimy bramą wejściową na szlak.
Tak wygląda podejście głównym grzbietem Masywu Ślęży. Gęsty klimatyczny las, szeroka kamienista droga.
Zdobywamy Wieżycę (414 m).
Z zabytkową wieżą widokową Bismarcka.
A potem idziemy i idziemy na Ślężę. Cały czas klimatycznym lasem.
Im wyżej tym więcej skał. Można pomęczyć pieska.
Docieramy na Ślężę. Szczyt jest mocno zagospodarowany.
Oprócz schroniska i nadajnika jest też duży kamienny kościół.
Można wyjść na wieżę kościoła i zejść do piwnic, za jedyne 5 zł i to w czasie trwania mszy i nawet z pieskiem.
W ten oto sposób Tobi pierwszy raz był na mszy. Dobrze, że nie szczekał
A z wieży kościoła widać inną wieżę, po drugiej stronie szczytu Ślęży. Za nią pobliskie Góry Sowie. Karkonosze były niewidoczne ze względu na słabą przejrzystość.
Następnie idziemy zdobyć wierzchołek Ślęży. Tobi przodem, za nim Ukochana, a za nimi owczym pędem inni ludzie z małymi dziećmi.
Ślęża (717 m).
Oczywiście idziemy na drugą wieżę. Okazała się być bardzo ciekawa, betonowo-stalowa, dorosły człowiek miał problem zmieścić się na wąskich drabinkach.
Widok z niej w kierunku kościoła.
No nic, pora wracać. Powrót wymyśliłem szlakiem niebieskim przez szczyt Skalne (521 m). Wyglądało to na mapie dość ciekawie, a w praktyce było jeszcze lepiej.
Skał zatrzęsienie, stromizny.
Dzikość. Biedny piesek.
A sam szczyt Skalne bardzo widokowy. W oddali Radunia (580 m), drugi co do wysokości szczyt Masywu Ślęży. Właśnie wyczytałem, że tam NIE WOLNO chodzić bo jest rezerwat i nie ma szlaku.
Tobi szczytuje na Skalnem.
Jeszcze jeden widoczek ze Skalnego. W oddali Szczytna (466 m), pewnie też należy do korony
Rozpoczynamy bardzo strome zejście ze Skalnego. Nie ma tu szlaku, jedynie ścieżka przyrodnicza, mało używana. Kamienne schodki ułożone zostały dawno temu. Zastanawiam się, czemu nie ma tu głównego szlaku na Ślężę, przecież to najładniejsze rejony tego masywu. Może ktoś uznał, że jest zbyt trudno, a może chciano oszczędzić tłumów turystycznych.
Na dole zdałem sobie sprawę, że jesteśmy praktycznie w najdalszym punkcie wycieczki i to po drugiej stronie grzbietu niż Sobótka, a do obiecanej godziny powrotu zostało zaledwie 40 minut. Ruszyliśmy więc leśnymi drogami, starając się utrzymywać wysokość i robiąc dwa udane skróty.
Poszło dobrze, zaledwie 50 minut po czasie jesteśmy w Sobótce
Czy ktoś z Was pamięta pierwszy atlas geograficzny z podstawówki? Była tam mapka Masywu Ślęży, z wytłumaczeniem co to jest mapa hipsometryczna. Stożkowy kształt Ślęży był idealny, żeby to przedstawić. Pamiętam, że odszukałem wtedy Ślężę na dużej mapie Polski i postanowiłem kiedyś tam pojechać. Można więc powiedzieć, że zupełnie spontanicznie spełniłem swój pierwszy górski plan, z przed 40 lat.
Ślęża jest bardzo fajna. Na żywo robi dużo lepsze wrażenie, niż można byłoby się spodziewać po obejrzeniu mapy. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam pojadę i pozdobywam inne szczyty do korony
Sobota - jakiś kolejny rekord upałów w tym roku. Śpimy długo, ale góry przecież nie uciekną. W końcu postanawiamy pojechać ponownie nad Jezioro Mucharskie. Zaczynamy w Mucharzu z fajną panoramką na Beskid Mały.
Idziemy na Tatry. Brzmi dziwnie, ale takie są fakty.
Dwór Thetschlów. Wchodzimy tam od tyłu przez dziurę w ogrodzeniu. Trochę przypadkiem, bo nie miałem świadomości, że NIE WOLNO. Na szczęście nikt nas nie wyczaił
Następnie kierujemy się w stronę głównego górskiego celu - Tatry. Lasem, bezszlakowo.
Oto i one, na wprost. Nie na ostatnim planie, tylko już blisko na wyciągnięcie ręki.
Ale zanim tam dojdziemy trzeba zdobyć górkę z nadajnikiem.
Potem kawałek grzbietem.
Mniej więcej tam, gdzie na mapie jest oznaczony szczyt znajdujemy punkt pomiarowy, ale to jakiś fejk. Gołym okiem widać, że to nie jest szczyt, tylko jego zbocze. W ten sposób zdemaskowaliśmy, że Tatry są oznaczone niezgodnie ze stanem faktycznym. Oficjalnie zgłaszam to do Dobromiła.
Ale to nie wszystko. Jak już odkryliśmy ten błąd, to postanowiliśmy odkryć też prawdziwy szczyt Tatr. I udało się, oto i on w całej okazałości - TATRY (433 m). Jesteśmy prawdziwymi zdobywcami Tatr: ja, Ukochana i Tobi.
OK, pora wracać. Upał sięga chyba 40 stopni. Z satysfakcją stwierdzam, że jestem już przyzwyczajony. Pocę się jak świnia, piję dużo, ale jestem szcześliwy. Ukochana nie jest przyzwyczajona. Tobi jest przyzwyczajony.
Widok z góry na Jezioro Mucharskie. Tam będziemy schodzić, bezszlakowo. Cześciowo będzie chaszczowanko.
Zeszliśmy, jeszcze tylko dojść do wody.
Teren przy wodzie brzydki. Zagospodarowany, ale tak prowizorycznie. Jednak tu jest pierwsze kąpanie się.
Następnie idziemy poszukać lepszego miejsca.
Fajne widoczki z wału nad jeziorem.
Fajny mostek. Wg Ukochanej niefajny. Wg Tobiego fajny.
Po drugiej stronie ludzi jak mrówków. Idziemy tam, gdzie tylko my damy radę.
W końcu jesteśmy tylko my i przyroda.
I tylko nasze prywatne dojście do wody. Kąpiemy się po raz drugi. Przerwa na poleżenie w słonku.
Jak nam się znudziło, idziemy na główne plaże w Mucharzu. Ludzi zatrzęsienie, parkowanie gdzie się da. Ale widać już że coś sensownego się organizuje i wykluwa.
Moją ambicją jest przejść za Mucharz i tak też czynimy. Pół godzinki przez las i dochodzi się do takiego fajnego cypla, gdzie jest już ludzi bardzo mało. Takie warunki nam się podobają najbardziej. Kolejna przerwa na pływanie i leżenie.
Niestety nic co przyjemne nie trwa wiecznie. Nagle podpływa policja. Wszyscy wyłażą z wody, ja ostatni, bo zaszli mnie od tyłu. Czy będą mandaty? Tak były. Na szczęście nie doczepili się do pływających psów bez kagańca. Zignorowali też facetów stojących w wodzie z piwkiem w ręku. Przyczepili się do faceta z 7 dzieciaków na pontonie. Coś tam było nie tak z uprawnieniami.
Policja się zmyła, a myśmy jeszcze posiedzieli ciesząc się końcówką dnia. Sporo sprzętu już pływa po tym jeziorze. Śmigają dziesiątki skuterów, motorówek, nawet jakiś większy statek robi rejsy dookoła.
Kajaków i desek jeszcze więcej. Ludzie lubią spędzać czas nad wodą.
Jak już dzień się miał ku końcowi, wróciliśmy do autka.
Bardzo fajna wodno-górska wycieczka wyszła. No i te Tatry
Ostatnio edytowany przez sprocket73 (2024-08-05 21:34:22)
Po wycieczkach bardziej ambitnych pora się trochę uspokoić. Szkoda aby niedziela się zmarnowała. Idziemy na spacer w pagórkowatych okolicach Regulic.
Źrebak był ciekawski, ale trochę się bał Tobiego i chował między dorosłymi, które nie zwracały na nas zupełnie uwagi.
Żołędzie w tym roku obrodziły.
Idziemy na Zamek Lipowiec.
Trochę się tu pozmieniało, nowe wejście zrobili.
A w środku na średniowiecznym dziedzińcu architektura w stylu dworzec autobusowy.
Wracamy inną drogą.
Słoneczniki.
W okolicach Simoty często się gubiliśmy, to taki trójkąt bermudzki, ale teraz już chyba wiem jak iść.
Piękny Wąwóz Simota.
Teoretycznie byliśmy tu kiedyś, ale wszystko wygląda jak nowe. Jakieś takie większe i straszniejsze.
Wyszliśmy w wąwozu kompletnie nie wiadomo gdzie. Jednak się zgubiliśmy znowu
Okazało się, że tych wąwozów jest tam więcej.
Na koniec trzeba było jeszcze uciekać przed burzą.
Gdziekolwiek bym się nie wybrał, zawsze trudności i emocje
Dzisiaj Beskid Śląski. Barania góra z Twardorzeczki.
Najpierw pozaszlaki stokami Wytrzyszczonej.
W górze już jesiennie się robi. Na razie tylko trawy
Mini-ambonki. Jest ich mnóstwo i są kompletnie niepraktyczne. Chyba jakiś przekręt z dofinansowaniem.
A teraz magia Hali Radziechowskiej.
Następnie idziemy pozaszlakami na Halę Baranią.
Jesteśmy na hali.
Bacówka wygląda na odnowioną. Z rozmowy z gościem, który określił siebie jako "miejscowy", wynika że zmienił się właściciel, nowy remontuje chatkę i będzie w niej siedział i wypasał owce, a co za tym idzie nie będzie dostępna dla turystów-chatkowców.
Idziemy na Baranią. Szlak jest teraz inaczej poprowadzony - cały czas grzbietem.
Wychodnia skalna pod szczytem - oblegana. W ogóle na szczycie są tłumy i szybko stamtąd uciekamy.
Wracamy już szlakami - Magurka Wiślańska.
Miejsc widokowych coraz mniej. Las rośnie, ale jeszcze można trafić panoramkę na Skrzyczne.
Odcinek pomiędzy Magurkami jest wciąż dość "łysy".
Tobi zdobywca. Nad przepaścią czuje się najlepiej.
Schodzimy bezszlakowo do Doliny Twardorzeczki. U góry jest dość dziko.
Za to niżej asfalt.
Pogoda dopisała. Praktycznie cały czas słońce i fajne chmurki do zdjęć. Upały jakby mniejsze. Takie późne lato się zrobiło.
Strony Poprzednia 1 … 31 32 33 34 35 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
[ Wygenerowano w 0.081 sekund, wykonano 11 zapytań ]