lowell79 napisał/a:(...)O ile latem nie ma problemu z dobrymi warunkami na szlakach to zimą ta sytuacja wygląda już całkiem inaczej. Które szlaki są przetarte, w jakim czasie można je przebyć?
O i tutaj mógłbym dużo powiedzieć. Niestety przez własną lekkomyślność i chyba niedocenianie Beskidu Małego dostałem kiedyś brutalną nauczkę, od tych maleńkich górek Do rzeczy. Wybraliśmy się kiedyś w lutym ze znajomymi z Praciaków na Gibasówkę właśnie, na spotkanie forumowiczów e-beskidy.com. Dość późno to fakt - start z Praciaków ok. 15, ale w normalnych zimowych warunkach nie powinno to nam zająć więcej niż 3-3,5 godziny. Byliśmy zaopatrzeni w dobre czołówki, ciepłe picie, czekoladę, w miarę dobre i nieprzemakalne ciuchy, co więcej, większość ekipy znała ten szlak niemalże na pamięć. Niestety w okolicach Anuli zaczyna się śnieżyca. Z przepisowej godziny od rozwidlenia szlaków pod Łamaną Skałą do Gibasowego Wierchu zrobiły się 3 (!!!) godziny. Na wiatrołomach pod Gibasowym zupełnie gubimy kierunek marszu. Widoczność na kilka metrów, do tego uciążliwy wiatr niosący drobny śnieżek. Ten śnieg zawiewa nasze ślady w kilka minut. W końcu nie wiemy gdzie jesteśmy, a w sumie to wiemy, Gibasy są "tuż za rogiem", tylko nie wiadomo "za którym". Zaczynamy dzwonić do reszty ekipy, która grzeje się na Gibasach (podchodzili inną drogą). Mówimy o naszej niewesołej sytuacji... Ruszają z odsieczą... Nadzieja zaczyna się tlić, choć w tą pogodę szanse na odnalezienie są minimalne... Jakimś cudem się odnajdujemy. W świetle czołówki widać zaspy sięgające 3-4 metrów (!!!)... Robimy jeden krok na minutę... Tempo marszu nie rozgrzewa, zaczynamy zamarzać (o jakim marszu ja mówię)... Około północy (!!!) zaczynamy schodzić na przełaj w dół, już tylko po to aby ratować własne du*ska (nazywając rzecz kolokwialnie). Ciągle zdaje mi się, że schodzimy do Kocierza, czyli na północ. Po kilkudziesięciu metrach rycia w śniegu po pas wychodzimy na jakąś wyraźną leśną drogę. Nagle, na drzewie, niebieski szlak. A więc jesteśmy na drodze na Kocoń. Jakim cudem, do dziś nie wiem, a minął już prawie rok. Penetrowałem te miejsca latem, chcąc się chociaż domyślić, gdzie błądziliśmy. Warunki na niebieskim nie lepsze. Śnieg po pachy, do tego zagradzające drogę drzewa, pod którymi trzeba "przepływać" w tym śniegu. Wiemy, że w tym tempie na Kocoń nie dojdziemy przed świtem, na pewno nie żywi. Rzut oka na mapę... Przed nami polana Gałasie... Szansa... Dochodzimy... Są budynki... Dalej to już grzanie się przy piecu, smażona kiełbasa, suszenie ciuchów, gorąca herbata i kilka godzin snu...
Rano czyli około południa) schodzimy na Kocoń, do knajpy "Pod Dębami". W lecie 35-40 minut, wtedy 2 godziny rycia w śniegu. Żyjemy...
Po co to piszę??? Ku przestrodze!!! Zimą nawet te maleńkie i zdeptane góry (pozornie) potrafią urosnąć do rozmiaru Himalajów niemalże i potrafią być groźne.
Na potwierdzenie tego, jak to wtedy wyglądało kilka zdjęć:
W drodze na Gibasy
Rano na Gałasiach (zaspy sięgają 2 metrów)
Zaspy na zejściu do Koconia
P.S. Przepraszam, za ten przydługi wywód, ale tak naprawdę wcześniej o tej "przygodzie" nigdy nie pisałem w tak emocjonalny sposób
Ostatnio edytowany przez darkheush (2009-11-08 10:38:18)
"Picie wódki, to jest wprowadzanie elementu baśniowego do rzeczywistości."
Jan Himilsbach